czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 64

PERSPEKTYWA JUSTYNY:
Kurek tak mnie wkurwił, jak jeszcze nigdy. Wyjeżdża, zostawia mnie samą, nawet mnie nie odwiedzi, a potem mi morały prawi, że nie powinnam tyle pić?! O nie, panie Kurek, tak to nie będzie. Dlatego też po interwencji jakiegoś mężczyzny, który zauważył całą tą sytuację, podszedł i zapytał "Jakiś problem?" odeszłam i zaczęłam tańczyć obok jakiegoś chłopaka. Po chwili już tańczyliśmy razem, zapoznaliśmy się. Miał na imię Oliwier, miał 18 lat i grał w młodzieżowej reprezentacji. Byłam pod wpływem alkoholu, a na dodatek byłam zła na Bartka i zaczęłam flirtować z tym chłopakiem, nie przestając tańczyć.
Po chwili poczułam, jak ktoś podchodzi do mnie od tyłu i kłądzie mi rece na biodrach. Odwróciłam się zdezorientowana i ujrzałam meżczyznę, który interweniował, podczas mojego spięcia z Kurkiem.
- Odbijany. - zakomunikował Oliwierowi, po czym tańczyłam już w jego objęciach. Zerknełam na Kurka siedzącego przy jednym ze stolików. Patrzył się centralnie na mnie, nawet nnie odwrócił wzroku, kiedy się na niego spojrzałam, a w jego oczach widoczna była złość. "I dobrze" - pomyślałam. "O to chodziło."
Z tym mężczyzną również zaczęłam flirtować. Przedstawił się jako Michał. Po kilku przetańczonych z nim piosenkach poszliśmy się czegoś napić. Kiedy usiedliśmy przy stolikach z drinkami w dłoniach, on zapytał, co to było między mną a Kurkiem.
- To skomplikowane. - westchnęłam.
- Bartek powiedział, że się przyjaźnicie, ale ja zauważyłem, że jak się na siebie patrzyliście, to raczej ze złością. - powiedział.
- Tak ci powiedział? Że się przyjaźnimy? - dopytałam, popijajac drinka. Czułam, jak kręci mi się w głowie i jezyk mi się plącze, ale i tak piłam większe ilości alkoholu.
- A nie przyjaźnicie się? Jest między wami coś wiecej? - zdziwił się.
- Między nami? Nie.
- To dobrze. - powiedział Michał z uśmieszkiem.
- Idę się jeszcze napić. - wstałam od stolika, ponieważ mój drink się skończył. - Idziesz ze mną?
Michał równiez wstał i razem poszliśmy do stolika z alkoholem. Michał znalazł gdzieś kieliszki <nie wiem, jak ja ich wczesniej nie znalazłam> i wypiliśmy trzy kolejki, po czym poszlismy tańczyć. Cały czas czułam na sobie wzrok Kurka.
Z Michałem kursowaliśmy co jakiś czas na trasie "parkiet-stoisko z alkoholem". Byłam kompletnie zalana. Zrobiło mi się niedobrze.
- Michał... Ja już wracam... - powiedziałam do niego, kiedy skończyliśmy tańczyć.
- Odprowadzę cię. Jaki masz numer pokoju?
No właśnie... Jaki??
- Poradzę sobie sama... Nie trzeba. Zostań. - powiedziałam stanowczo i chwiejnym krokiem wyszłam z sali. Zrobiło mi się duszno, wiec zamiast do pokoju wyszłam na dwór.

PERSPEKTWYA KAROLA:
Siedziałem z Wronką i Włodim przy stoliku, popijając jakiegoś drinka. Gadaliśmy sobie o jakiś bzdetach, a ja obserwowałem jeszcze Justynę. Zapoznała się z Michałem, chyba wpadli sobie w oko. Cały czas ze sobą tańczyli i co jakiś czas kierowali sie do stoiska z alkoholem, co mnie niepokoiło. Jako dobry przyjaciel powinienem ją odciągnąć od alkoholu, ale widziałem akcję, kiedy Kurek próbował jej przemówic do rozumu i nie poskutkowało. Jestem pewien, że mnie potraktowałaby tak samo. Jeszcze byśmy się pokłócili, a tego nie chciałem. Nie chciałem też się wtrącać, kiedy tańczyła z Michałem i widać było, że ze sobą flirtowali, bo gdyby z nikim nie tańczyłą, to bym z nia trochę powywijał. A tak to wolałem się nie wcinać.
Nagle zobaczyłem, jak Justyna mówi coś do Michała, on jej odpowiada, on znów coś mówi i odchodzi. Boże, w takim stanie ona chce iść sama?! To typowe dla Justyny: żadnej pomocy od nikogo, wszystko chce robić sama, nawet jak nie jest w stanie... Zerknąłem na Michała. Usiadł przy jakimś stoliku, żeby odpocząć. Po nim też było widać, że jest wypity. Wstałem od stoliku, zakomunikowałem Andrzejowi i Wojtkowi, że zaraz wracam i wyszedłem, za Justyną.
Szła korytarzem chwiejnym krokiem. Nie szła jednak w stronę pokoi. Szła do wyjścia. Szedłem kilka metrów za nią, więc pierwsza znalazła się na zewnątrz. Kiedy i ja wyszedłem z budynku, zobaczyłem ją, jak stoi do mnie tyłem, opiera sie jedną ręką o ścianę, drugą trzyma swoje włosy i wymiotuje. Podszedłem do niej i odgarnąłem jej włosy do tyłu. Drgnęła, czując, że ktoś do niej podszedł, ale się nie odwróciła, bo nadal wymiotowała. Kiedy mdłości jej minęły, wyprostowała się i odwróciła.
- Chodź na ławkę, usiądź na chwilę, odpocznij. - powiedziałem, obejmując ją ramieniem i prowadząc ją do ławki. Justyna grzecznie ruszyłą za mną, opierając się o mnie. W tej sytuacji nie miała innego wyjścia. Ledwo trzymała się na nogach...
Usiedliśmy na ławce. Justyna oparła głowę o kolana.
- Karol... niedobrze mi... - wyjęczała i wyprostowała się, żeby się oprzeć. Kurwa... Ławka bez oparcia... Justyna spadła zławki do tyłu. Lezała teraz na plecach, a nogi miała przeżucone przez ławkę.
Szybko podniosłem się z miejsca i ukucnąłem obok niej.
- Justyna, żyjesz? - zapytałem i zacząłem ją podnosić, a ona jęczała jakieś niezrozumiałe słowa, zapewne klnęła na ławkę i brak oparcia i na to, że się przewróciła.
- Tak... Nie... Nie wiem... Z resztą, co to za różnica? I tak nikt mnie nie kocha... - wyjęczała, a ja posadziłęm ja na ławce. Oparła sie o mnie, a ja obiałem ją ramieniem i głaszcząc po głowie mówiłem:
- Nieprawda. Znam kogoś, kto cię kocha i kto bardzo bez ciebie cierpi. Poza tym masz wielu wspaniałych przyjaciół, takiego Karola, albo Karolinę, Kasię, Nikolę... Zajebiście grasz, zostałaś powołana do reprezentacji... jesteś piękną, atrakcyjną dziewczyną, za którą oglądała się ponad połowa chłopaków na imprezie... Masz wszystko, co potrzebne, żeby być szczęsliwym.
- Ale nie mam Bartka... - wyszeptała.
- Czyli o to chodzi? - zapytałem, a ona pokiwała głową wtulona w mój tors. Westchnąłem. Nie powinienem się w to wtrącać. To przecież ich sprawa. Tylko jedno mnie zastanawiało... Oboje byli w sobie zakochani, dlaczego nie porozmawiają ze sobą i wszystkiego sobie nie wyjaśnią? Będa razem... Są dorośli, a zachowują się jak nieśmiałe bachory.
- Porozmawiaj z nim. Może wszystko się ułoży.
- Ale jemu na mnie nie zależy, rozumiesz? - zapytała.
- Dlaczego tak myślisz?
- No bo jak miałam sparingi, przyjechał mnie odwiedzić, a mnie wtedy przecież nie było. Dopiero jak wróciłam dowiedziałam się od swojego sąsiada, że Bartek był u mnie, bo on nawet do mnie nie zadzwonił... Głupiego sms'a nie napisał! - ostatnie zdanie wykrzyczała.
- Ja naprawdę nic nie wiem... Musisz z nim porozmawiać.
- Kogo ja tu widzę... Nasza kochana Justynka... Z kim to dziś się przytulasz? Oo... Pan Kłos... A pan Kurek już wypadł z gry? - usłyszeliśmy niedaleko głos jakiejś dziewczyny. Słychać było, że też jest nieźle wypita.
- Sandra... - wybełkotała Justyna, podnosząc głowę i patrząc na tą dziewczynę. - Czego chcesz? Odwal sie ode mnie!
- Tak tylko przyszłam ci coś powiedzieć... Ale ty to chyba wiesz... - powiedziała Sandra kpiącym głosem.
- O co ci chodzi? - Justyna zmarszczyła brwi.
- Jesteś nikim, rozumiesz? Nie wygryziesz mnie z podstawowego składu! To, że wtedy weszłaś na boisko nic nie znaczy!
- O co ci dziewczynko chodzi? - zapytałem. - Zostaw Justynę w spokoju, co ona ci zrobiła?
- Ty się siatkarzyku nie wtrącaj! Wiesz, co mogę ci powiedzieć na jej temat? Dziś przytula się z tobą, jutro z innym. Raz po treningu wkidziałam, jak najpierw szeptała sobie czułe słówka z Kurkiem, potem Atanasijević mówił jej, że ja kocha. A jak byłam raz na zakupach, widziałam ją w jakiejś knajpce z jakimś chłopakiem. Wyglądało, że są w bardzo bliskich relacjach... Twoja przyjaciółeczka się puszcza i taka jest prawda... - bełkotała ta cała Sandra... I taka zołza została powołana??
- Nic o mnie wiesz! Nic! Rozumiesz?! - Justyna poderwała się z ławki i zachwiała się, jakby zaraz miała znowu upaść, ale udało jej się utrzymać na nogach.
- Wiem o tobie wystarczająco dużo. - Sandra zaśmiała się szyderczo. - Puszczasz sie i tyle. - powiedziała kpiąco, za co oberwała od Justyny z liścia. Sandra zachwiała się, ale sie nie przewróciła. Trzymała się za policzek i patrzyła nienawistnym wzrokiem na Justynę. Tak dla bezpieczeństwa wstałem i złapałem Justynę od tyłu za ramiona.
- Uspokój się... Ona nie jest tego warta. - powiedziałem jej do ucha.
- A wiesz, co ci jeszcze powiem? - zapytała ta suka z mściwym uśmieszkiem. - Kurek bardzo dobrze całuje.
Justyna zaczęła się szarpać i wymachwiwać rękami, próbując mi sie wyrwać. Sandra stała i się śmiała.
- Justyna, uspokój się! - zawołałem, a ona nadal się szarpała, krzyczac obelgi w stronę Sandry.
- Karol, puszczaj! Nalezy jej się wpierdol! Wredna szuja! Szmata jedna! Puszczaj mnie, słyszysz?!
- Uspokój się, rozumiesz? Ona cię podpuszcza, Bartek napewno by tego nie zrobił! Porozmawiuam z nim jutro!
- Co wy robicie? Co tu tak głośno? Karol, co sie dzieje? - usłyszałem głos Wrony. Spojrzałem w jego stronę i ujrzałem jeszcze Włodiego, Zatiego, Winiara i Igłę.
- Pomózcie mi ja przytrzymać, bo zaraz mi się wyrwie i obije tej zołzie buźkę... - powiedziałem do nich, a Zati z Igłą podeszli i razem ze mna zaczęli uspokajać Justynę. Po chwili przestała się szarpać.
- Już? Spokój? - zapytał Ignaczak, a ona pokiwała głową. Krzysiek z Pawłem puścili ją ostrożnie, ale ja nadal ją trzymałem. Odwróciła głwoę w moją strone i powiedziała:
- Karol... możesz mnie już puscić... Nic jej nie zrobię.
- Na pewno? - upewniłem się, a ona pokiwała głową, wiec ja pusciłem. Justyna stała spokojnie, a Sandra sie odezwała:
- Co? Puściły nerwy? A to Kurek coś dla ciebie znaczy? Bo ty to chyba dla niego nie. Gdyby mu na tobie zależało, nie całowałby się ze mną, nie uważasz?
Gdyby Sandra się nie odezwała, wszystko byłoby okej, ale niestety musiała coś powiedzieć i Justyna, nie trzymana porzez nikogo rzuciła się na Sandrę. Zanim ja lub któryś z chłopaków zdążył zareagować, one leżały już na ziemii, miotając się, piszczac, krzycząc, wyzywając, ciągnąć za włosy i szarpać. Udało nam się je rozdzielić i nie zwlekając zaprowadziłem razem z Igłą protestującą Justynę do pokoju. Całą drogę sie wyrywała, a kiedy weszliśmy do pokoju, to już wogóle. Próbowała przedostać sie do drzwi i wrócić do Sandry.
- Karol! Puść mnie! Muszę jej wpierdolić! - krzyknęła, kiedy trochę z użyciem siły posadziłem ją na łóżku.
- Śpij! Nigdzie nie idziesz! - podniosłem głos, a Krzysiek patrzył zdezorientowany to na mnie, to na Justynę.
- Ona całowała się z Bartkiem, słyszysz?! Musi dostać za swoje! - krzyknęła Justyna.
- Jestem pewien, że Bartek z nikim sie nie całował! porozmawiam z nim jutro, okay? A teraz idź spać!
Justyna spojrzała na mnie, a do jej oczu napłynęły łzy. Bez słowa położyła się na łóżku, okryła kołdrą po samą szyję i leżała, a łzy spływały po jej policzkach.
- Nie płacz... - wytarłem jej łzy z policzków. - Wszystko się ułoży, zobaczysz. Tylko będziecie musieli porozmawiać. A Sandrą się nie przejmuj, ona na pewno kłamała.
Justyna trochę się uspokoiła, ale nadal nic nie mówiła. Po jakimś czasie usnęła. Spojrzałem na Krzyśka siedzącego na fotelu i wzrokiem wskazałem mu drzwi. Wyszliśmy z pokoju, po czym zapytał:
- O co chodzi w tym wszystkim? Co to za dziewczyna? I o co chodzi z Bartkiem?
Wszystko mu opowiedziałem. Słuchał, a jego oczy robiły sie coraz większe.
- Coś mi tu nie gra... Bartek by do niej nie zadzwonił, jak nie było jej w mieszkaniu? - odezwał się Igła, kiedy skończyłem opowiadać.
- Też się nad tym zastanawiałem.
- Głupiego sms'a by nie napisał? - zastanawiał sie Ignaczak.
- Muszę z nim pogadać. Wiem, że nie powinienem się mieszać, ale Justyna to moja przyjaciółka, zależy mi na jej szczęściu, a po za tym, jak ja z nim nie pogadam i wszystkiego nie wyjaśnię, to oni w życiu się do siebie chyba nie odezwą. - powiedziałem.
- Też mi się tak wydaje. - westchnął Igła. - Ja to już nie mam ochoty iśc na tą imprezę. Idę do pokoju. - powiedział i odszedł. Ja również poszedłem do siebie i położyłem się na łóżko. Długo nie mogłem zasnąć, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi... Po jakimś czasie Morfeusz zabrał mnie do swojej krainy.

*********************************

Tak oto przedstawia się sytuacja po pierwszym dniu w Spale :) Trochę się to jeszcze pokomplikowało :P ale od czewgo ma się przyjaciół? ;) #KarolloIKrzysiuJakZwykleNiezawodni #SandraZimnaSuka #JustynaSzukaRatunkuWAlkoholu #BartekPadłOfiarąPodstępuSandry #CoZTegoWyniknie???

Tak to już bywa... Jak to mówią: Świat jest piękny, tylko ludzie to kurwy...

Jak Wam się podoba ten rozdział? Piszcie w komentarzach ^^ Nawet jak sie nie podoba :P postaram sie poprawić :)

Tutaj macie mojego aska: http://ask.fm/mikasa_rap_4ever
Jeżeli macie jakieś pytania, albo chcecie się czegoś o mnie dowiedzieć, to czekam :D

A tutaj stronka: http://www.facebook.com/Jestsiatkarzjestzwyciestwo

Buziaki :*** /Justyna ;)

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ :D

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 63

***POSTACI WYSTĘPUJĄCE W REPREZENTACJI MŁODZIEŻOWEJ I SZTABIE SZKOLENIOWYM W TYM BLOGU SĄ CAŁKOWICIE ZMYŚLONE***
W czwartek już od jedenastej czekałyśmy z Kasią i Karoliną przed halą. Dziesięć minut później przyszła do nas Nikola, potem Oliwia, a zaraz po niej Sandra, która jednak do nas nie podeszła, trzymała się z boku. Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało nam to. Wręcz przeciwnie. Nie musiałyśmy chociaż znosić jej towarzystwa ani widoku jej wrednej i wścibskiej mordy.
Za dwadzieścia pięć dwunasta przed halą pojawił się bus. W środku rzeczywiście były już jakieś cztery zawodniczki. Zapoznałyśmy sie z nimi. Miały na imię Sylwia, Laura, Lena i Nina. Usiadłyśmy niedaleko nich <siedziałam z Karolą, Kasia z Nikolą> i przez większość drogi rozmawiałyśmy z nimi, poznałyśmy się trochę. Najbardziej polubiłam Lenę. Była zabawna, lubiła sie wygłupiać i wyglądała na szczerą osobę. Oliwia z nią usiadła, polubiły się. Z Sandrą usiadła Laura. Nie no, czyżby kolejna zołza w drużynie?? Oby nie...
Po kilku godzinach drogi, około 17.00 byłyśmy już w Spale. Bus zatrzymał sie przed ośrodkiem, a przed nim czekali już nasi dwaj trenerzy. A raczej trener i trenerka. Pan Waldek i pani Gosia. Oprócz nich było tam też troje fizjoterapeutów: pani Monika, tak na oko trzydziestoparoletnia, pan Łukasz, trochę młodszy od pani Moniki, pewnie trzydziestoletni i Igor, dwudziestoparolatek na okresie próbnym. Powiem, że był przystojnym brunetem o zielonych oczach, wyglądał na jakieś 22 lata. Oprócz nich była tam reszta zawodniczek reprezentacji. Zapoznałam się z każdą z nich, przywitały nas ciepło.
Potem zaprowadzono nas do naszych pokoi na drugim piętrze. Dziewczyny, któr tu były wcześniej od nas, były już zakwaterowane, a my miałyśmy teraz możliwość dobrania się w pary i zamieszkania w którymś z pokoi. Oczywiście zamieszkałam z Karoliną, choć jej ciągłe gadanie, że nareszcie pozna resztę siatkarzy reprezentacji Polski trochę mnie wkórzało, bo ona się tym ekscytowała, a mnie to za bardzo nie interesowało. Chciałam tylko spotkać przyjaciół... i Bartka. Przecież ja nawet nie wiedziałam, jak sie nazywa reszta tych siatkarzy, których nie znałam osobiście.
Do 18.00 miałyśmy czas na "zadomowienie się" w pokojach. Potem była kolacja, a o 19.00 mieliśmy "wieczorek zapoznawczy". Zebraliśmy sie wszyscy w jakiejś salce, każdy, łącznie ze sztabem, musiał sie przedstawić i krótko opowiedziec o sobie. Zajęło nam to jakieś półtorej godziny, a potem pani Gosia powiedziała, że o 22.00 mieszkańcy tego ośrodka zorganizowali dyskotekę. Mieli na niej być siatkarze reprezentacji Polski oraz siatkarze naszej młodzieżowej reprezentcji. No i my, jeśli chcemy. A my... Oczywiście, że chciałyśmy! To będzie dobra okazja, do poznania siebie lepiej, poznania naszych równieśników z męskiej reprezentacji młodzieżowej oraz do spotkania moich drogich znajomych siatkarzy. A dla Karoliny do poznania reszty reprezentantów.
Szybko pognałyśmy do pokoi. Z Karolą zaczęłyśmy przegrzebywać nasze ciuchy w poszukiwaniu ubrań, które specjalnie kupiłyśmy przed wyjazdem na tą imprezę. Założyłam http://allani.pl/zestaw/926426-926426-kolekcja-zima-2014 , włosy, nadal rude, bo nie powracałam już do wcześniejszego koloru, rozpuściłam. Oczy podkreśliłam kreską i tuszem, usta pomalowałam błyszczykiem. I byłam gotowa. Karolina założyła http://allani.pl/zestaw/924005-torebka-mohito włosy rownież rozpuściła i umalowała oczy i usta. Kiedy miałyśmy już od siebie wychodzić i iść po Kasię i Nikolę, które mieszkały razem w pokoju, była za piętnascie dziesiata. Nagle zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na wyświetlacz: Igła. Odebrałam i od razu spotkałam się z jego nieuzasadnionym gniewem:
- Przyjechałyście do Spały pięć godzin temu i nawet nie weszłyscie piętro wyżej, żeby przywitać się ze starymi znajomymi? ciężko dupę ruszyć i wejść parę stopni po schodach? My tu dla was imprezę szykujemy z młodszymi kolegami z branży, a wy nawet znać nie dacie, że już jesteście? - gadał oburzony, a ja tylko stałam, uśmiechałam się i słuchałam jego paplaniny, której mi tak brakowało, a której zapewne jeszcze nieraz w najbliższym czasie będe miała dość :D.
- Więcej żadnej imprezy wam nie zrobimy, jak będziecie się tak zachowywać. Never! Gdzie wy w ogóle jesteście? Za piętnaście minut impreza, a was nie widać. My tu z chłopakami od zmysłów odchodzimy...
- No własnie, Krzysiu, jeszcze piętnaście minut. Mamy czas. - przerwałam mu. - I nie dramatyzuj tak, nie denerwuj się, złość piękności szkodzi.
- Naprawdę?
- No. Zrobisz sie brzydki i porobią ci się zmarszczki. - zasmiałam się.
- Nie pomyślałem o tym... - westchnął. - Dlaczego się nawet nie odezwałaś?
- No bo jak przyjechałyśmy, to od razu poszłyśmy do pokoi, potem kolacja, wieczorek zapoznawczy, a potem zaczęłyśmy szykować się na imprezę.
- No i pewnie te całe szykowanie zajęło wam najwięcej czasu.
- No własnie nie. trenerka poinformowała nas półtorej godziny przed imprezą, wiec sporo czasu nie było. - zironizowałam.
- Dobra, koniec gadania, o 22.00 się widzimy. No to pa. - zaśmiał się i rozłączył.
- Igła ma pretensje, że nie przyszłyśmy się nawet przywitać, jak przyjechałyśmy. - poinformowałam Karolinę.
- Domyśliłam się. - powiedziała z uśmiechem.
- Także ten, chodźmy po Kaśkę i Nikolę i idziemy.
Kiedy weszłyśmy do dziewczyn do pokoju, były już uszykowane. Razem z nimi poszłyśmy do specjalnie wyszykowanej na tą imprezę sali.W środku wszyscy już byli, a przed drzwiami czekał na nas Igła, Kłos, Zati i dwaj mężczyźni, których poznałam niedawno: Wojtek i Andrzej. Kiedy do nich podeszłyśmy, zaczęli się z nami witać, Igła nas wyściskał, Kłos wycałował a Zati zaczał prawić komplementy, jak my to pięknie wyglądamy, a tamci dwaj tylko stali i się przyglądali. Chyba było im głupio, więc podeszli i podali nam ręce w geście powitania.
Gdy weszliśmy do środka, na parkiecie było już sporo osób, a ja zaczęłam wypatrywać tej jednej, do której tak tęskniłam. Zauważyłam go w tłumie tańczących. Chyba nieźle się bawił... Wywijał z jakąś lalunią, nawet nie zauważył, że też tu jestem... Postanowiłam w takim razie się nim nie przejmować i nie zawracac sobie nim głowy, tylko dobrze się bawić.
Razem z dziewczynami weszłyśmy na parkiet. Chłopaki poszli po jakiś alkohol. Specjalnie zaczęłam tańczyć w pobliżu Kurka. Gdy mnie zauważył, patrzył na mnie ze złością. Nie przejmowałam się tym.
Nagle jakiś chłopak podszedł do Kasi i poprosił ją do tańca. Nie znałam go, ale chyba był to jakiś siatkarz, poznałam to po minie Karoliny.
- Zobacz, kto poprosił naszą Kasię do tańca. - usłyszałam po chwili jej głos. Kiedy nic nie odpowiedziałam, dodała:
- Fabian Drzyzga!
- Jaki znowu Fabian? Nie znam go...
- Siatkarz! Justyna no! Nie mów, że go nie znasz... - Karolina się załamała, a ja pokręciłam bezradnie głową, dobijając ją chyba jeszcze bardziej.
- Tracę wiarę w ludzi... - jęknęła Karola, a ja postanowiłam nie wdawać się z nią w żadne dyskusje i powróciłam do tańca.
Po chwili pojawili sie obok nas siatkarze, którzy zrobili nam "komitet powitalny". Wręczyli nam drinki, a potem zaprosili do tańca. Zaczełam wywijać z Kłosem, Karola z Włodim, a Nikola z Wroną.
Nikomu nie życzę tańca z Karolem... chyba że lubicie ciągłe kręćki, obroty i tzw. "taniec-połamaniec".
- Karol, czy ty nie potrafisz tańczyć normalnie? - zapytałam zdyszana, oparta o jego ramię, kiedy skończyła sie piosenka.
- Potrafię... - zaśmiał się. - Tylko chciałem sprawdzić, czy dasz radę.
Drugą piosenkę znowu zatańczyłam z Karolem. Tym razem normalnie.
Postanowiłam się czegoś napić. Tak, chodziło o procenty. Powiedziałam Karolowi, że zaraz przyjdę. Przytaknął, a ja skierowałam się do stoiska z alkoholem. Nalałam sobie w szklanke wódki, bo nigdzie nie mogłam znaleźć kieliszków. Gdy nalewałam wódkę, odruchowo spojrzałam na parkiet. Zobaczyłam tam świetnie się bawiącego Kurka, w towarzystwie jakiś dziewczyn. Jeśli Kurek może się dobrze bawić, to czemu ja nie? Nie myśląc o niczym, wypiłam alkohol na raz.

PERSPEKTYWA KURKA:
Chłopacy mówili wcześniej, że Justyna z Karoliną dostały powołanie do młodzieżowej reprezentacji. Oprócz nich z Bełchatowa została powołana siostra Karola i jeszcze jakieś trzy dziewczyny, których nie znałem. Igła już od rana srał się, że w czwartek przyjadą, że będą na imprezie, a wcale nigdzie ich nie było widać.
Byłem wkurzony. Na to, ze Justyna pewnie sobie kogoś znalazła. Na to, ze wbrew temu, co mówili chłopacy, nigdzie jej nie było widać. Na siebie. Na to, że wyjechałem do tych durnych Włoch, że ją zostawiłem, że nie poprosiłem jej wcześniej o to, byśmy byli razem.
Tuż przed imprezą postanowiłem, że nie bedę o tym myślał, że nareszcie się rozerwę. Tańczyłem własnie na parkiecie z jakąs dziewczyną, kiedy niedaleko mnie ujrzałem Justynę. Tańczyła w towarzystwie Karoliny i jeszcze jakiś dwóch dziewczyn. Zezłościłęm się. Pomyślałem o tym, że jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko... Była taka nieosiągalna... Zapewne już kogoś miała. Postanowiłem sie nie wtrącać i tylko mój wzrok wedrował ciągle ku niej. Miała niesamowite ruchy... Tańczyła płynnie, miała seksowne ruchy... Pragnąłem jej. Tak dawno się z nią nie widziałem, nie gadałem z nią...
"Czasem wystarczy jedno spojrzenie. Jedno przypadkowe spotkanie i wszystko wraca ze zdwojoną siłą..."
Chciałbym porwać ją w ramiona i żeby nie liczyło się nic, oprócz nas dwojga.
"Chcę, aby moje oczy w Twoje patrzyły. Chcę, aby moje usta z Twoimi się złączyły. Chcę, aby moje serce tylko Tobie biło. Chcę, aby nas na świecie tylko dwoje było..."
Do tańca poprosił ją Kłos. Wywijali jakiś zabawny taniec, potem tańczyli już normalnie. Widziałem, jak Justyna na niego patrzy. Jak na osobe, której bezgranicznie ufa. Jak na najlepszego przyjaciela. I rzeczywiscie takimi byli. Wiedziałem to już wcześniej, jak jeszcze grałem w Skrze.
Justyna po tańcu z Karolem poszła do stoiska z alkoholem. Nalała sobie wódki do szklanki... Czy ona nie ma kieliszków?! Zobaczyłem, jak rzuca szybkie spojrzenie w moją stronę, a po chwili wypija zawrtość szklanki za jednym razem. Zdecydowałem się do niej podejść.
- Nie powinnaś tyle pić. - powiedziałem, widząc, że ponownie napełnia swoją szklankę. Obrzuciła mnie niechetnym spojrzeniem, wzieła do reki szklankę i znów oprózniła ją za jednym razem. Kiedy znów sięgnęła po butelkę, złapłem ją za nadgarstek.
- Co robisz, Kurek, pojebało? - zapytała już trochę wcięta.
- Możemy porozmawiać? - zapytałem niepewnie. Chciałem wszystko nareszcie wyjasnić, mieć jasną sytuację.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - powiedziała i szarpnęła rękę, którą nadal trzymałem. Nie puściłem jej, nie mogłem pozwolić, żeby więcej wypiła, bo nie byłaby w stanie dojść do pokoju. Po głowie chodziło mi jedno pytanie: Dlaczego nie chce ze mną porozmawiać?
- Puszczaj mnie, kretynie! - zawołała, a ja zanim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, ujrzałem obok siebie Kubiaka.
- Jakiś problem? - zapytał, patrząc to na mnie, to na Justynę.
- Żaden. - powiedziałem i puściłem rekę Justyny. Ona natomiast wstała i odeszła na parkiet, gdzie znów zaczęła tańczyć. Tym razem nie tańczyła jednak z Karolina nia żadną inną koleżanką. Zaczęła tańczyć obok jakiegoś chłopaka, pewnie zawodnika młodzieżowej reprezentacji, bo oni też mieli być obecni na tej imprezie. Niestety...
- Niezła jest... Świetnie tańczy. - usłyszałem głos Kubiaka. Nic nie odpowiedziałem, tylko patrzyłem tępo na szklankę, z której Justyna piła. Po co aż tak dużo..?
- To twoja dziewczyna? - zapytał Michał.
- Co..? Nie... Dlaczego tak myślisz? - spytałem.
- Może dlatego, że jej pilnujesz przed zbyt dużym spożyciem alkoholu? Nie wiem, tak pytam. - wzruszył ramionami.
- To moja przyjaciółka. - powiedziałem, a w myślach dodałem "chyba...". Bo już niestety sam nie wiedziałem, kim dla siebie jesteśmy.
- Tylko przyjaciółka? - dopytywał Dziku.
- Tylko... - westchnąłem i odszedłem. Usiadłem przy stoliku i obserwowałem, jak Justyna tańczy z tym chłopakiem, a potem podchodzi do nich Kubiak...

********************************

No to tak :D I jak Wam się podobają pierwsze godziny w Spale? ^^ Od razu mówię, że to dopiero początek :))

Jak Wam sie podoba ten rozdział? Komentujcie, nawet jak się nie podoba, to wyrażajcie swoją opinie. To motywuje i staram się pisać tak, aby bardziej sie podobało niż nie ;) Więc czekam :D A może macie jakieś propozycje, pomysły, jak chciałybyście, żeby potoczyła się czyjaś historia? Proszę, każdy, kto to czyta niech zostawi po sobie jakiś ślad. Chciałabym wiedzieć, ile Was jest :)) Choć ten jeden raz... :3

Jak tam? Mam już godzić tego Kurka z Justyną czy jeszcze nie? ;D A może wogóle ich nie godzić? ^^ Jak chcecie? :3

Dacie radę co najmniej 8 komentarzy? ^^ Nawet nie wiecie, jak by mi to pomogło w dalszym pisaniu :D wiedziałabym chociaż, czy mam dla kogo pisać... xD

Ten rozdział krótszy od poprzedniego, ale pewnie takie będę teraz wstawiać... Tamten był po prostu wyjątkiem od normy xD Taką nagrodą za dużą ilość komentarzy :D

#DobraMotywacjaDziałaCuda :D
#BawimySięWKarola xD

Także jak pod tym postem zobaczę dużo komentarzy, tak jak pod poprzednimi, to wstawię Wam dłuższy :D Nagroda się należy :))

Pamiętacie o stronce? ;) http://www.facebook.com/jestsiatkarzjestzwyciestwo

A tutaj macie mojego aska: http://ask.fm/mikasa_rap_4ever

Jak macie jakieś pytania, to czekam :D
Zapraszam również tu : http://zamarzeniamigoni.blogspot.com/

Pozdrawiam, całuję ;****
/Justyna

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 62


PERSEPKTYWA BARTKA KURKA:
   Dostałem w klubie wolne, ponieważ niedługo miałem mieć zgrupowanie na Ligę Światową. Choć zgrupowanie zaczynało się w sobotę, ja już w środę po południu poleciałem do Polski. Pomyślałem, że odwiedzę kogoś, komu to obiecałem, za kim cholernie tęskniłem przez te wszystkie dni we Włoszech.
   Noc ze środy na czwartek spędziłem w jednym z Łódzkich hoteli niedaleko lotniska. Następnego dnia wstałem dość późno, bo po 09.00. Po śniadaniu poszedłem kupić jakiś prezent dla Justyny. Zajęło mi to trochę czasu. W końcu kupiłem jej srebrny naszyjnik z wisiorkiem w kształcie serca. Był piękny, byłem pewien, że spodoba się Justynie. Potem pojechałem do kawiarni i kupiłem Justynie bukiet herbacianych róż - wiedziałem, że to są jej ulubione kwiaty, podczas jednej z naszych licznych rozmów o to zapytałem. Potem wstąpiłem do jakiejś knajpki, zjadłem coś szybko i parę minut po 13.00 wyruszyłem w drogę do Bełchatowa. Kiedy znalazłem się w tak dobrze znanym mi mieście, od razu skierowałem się w stronę mieszkania Justyny. Zaparkowałem pod blokiem i wszedłem na trzecie piętro. Stanąłem przed drzwiami jej mieszkania i z bukietem róż w ręku, naszyjnikiem w małym, kremowym pudełeczku w kieszeni i z mocno bijącym sercem nacisnąłem dzwonek. Czekałem chwilę, ale nikt nie otwierał. Zadzwoniłem ponownie. Znów nic. Zacząłem pukać do drzwi, potem znowu zadzwoniłem, łudząc się, że ktoś otworzy, ale Justyny pewnie nie było w środku. A może była, tylko nie chciała otworzyć..? Raczej nie, pewnie gdzieś wyszła. Tylko gdzie? Na trening..? Do sklepu..? Do taty..? Do Majki..? Do Karoliny..? Do Kłosa..? A może do jakiegoś chłopaka..? Było tyle miejsc, gdzie ona mogła teraz być... A może ona tutaj już nie mieszka??
   Nie wiedziałem, co mam w tej chwili ze sobą począć. Tak się łudziłem, że nareszcie ją spotkam, że z nią porozmawiam, znowu ujrzę te jej piękne oczy, usłyszę jej śmiech...
   Usłyszałem, jak ktoś wchodzi po schodach na górę. Spojrzałem w tamta stronę i zobaczyłem jakiegoś chłopaka - tak na oko 20-letniego. Zmierzył mnie wzrokiem, ale nic nie powiedział. Podszedł do drzwi tuż obok mieszkania Justyny, pewnie jej sąsiad. Przyszło mi do głowy, żeby zapytać się go o Justynę.
- Nie wiesz może, czy ta dziewczyna, co tutaj wcześniej mieszkała, nadal tutaj mieszka? - zapytałem, kiedy przekręcał klucz w swoim zamku.
- Justyna? - zapytał, a ja kiwnąłem głową, pytając:
- Tak, znasz ją?
- No... - oparł się o ścianę obok swoich drzwi. - I mogę powiedzieć, że dość dobrze.
- Co to ma znaczyć? - zapytałem, zaciskając mocniej palce wokół bukietu kwiatów.
- No wiesz... Jesteśmy sąsiadami, często się widujemy. - powiedział. Nic nie odpowiedziałem, tylko zlustrowałem go wzrokiem. Miał swobodny styl bycia, był przystojny - Justyna mogła coś do niego poczuć, a skoro on mówi, że zna ją dość dobrze... Może cos między nimi jest..? Nie chciałem dopuścić do siebie takiej myśli. Już nawet nie pytałem, czy nie wie może, gdzie ona teraz jest, tylko zbiegłem po schodach na dół. Kiedy znalazłem się przed blokiem, ruszyłem w stronę swojego samochodu. Przechodząc obok kosza na śmieci cisnąłem do niego bukiet herbacianych róż, które miałem w ręku. Wsiadłem do auta, trzaskając drzwiami. Oddychałem chwilę głęboko, próbując się uspokoić. Myśl, że Justyna mogła znaleźć sobie kogoś, że mogłem jej nie odzyskać była tak przytłaczająca, tak denerwująca...
   Kiedy po paru głębokich wdechach uspokoiłem się nieco, wyjąłem telefon z kieszeni i napisałem do Justyny sms'a:
"Hej, wczoraj wróciłem z Włoch, jestem teraz przed Twoim blokiem, ale nie było Cię w mieszkaniu... ;c Moglibyśmy się dziś spotkać? Najlepiej teraz? Tęskniłem... :*"

PERSPEKTYWA SANDRY:
   Wzięłam do ręki telefon Justyny i zerknęłam na wyświetlacz. Nowa wiadomość od: Bartek K. Z rosnącą satysfakcją otworzyłam sms'a i przeczytałam go. "Czyżby coś było między Justynką a panem Kurkiem?" - pomyślałam kpiąco i niewiele myśląc odpisałam:
"Justyna powinna być w domu, dziś rano już ode mnie wróciła, ale zapomniała telefonu. Dziś wieczorem pewnie przyjdzie znowu, to przekażę jej wiadomość. Teraz może gdzieś wyszła. S." ~ podpisałam. Nie będzie wiadomo, kto to. Ale S. postawiłam.
   "No to Justyna chyba się nie spotka z panem Kurkiem..." - pomyślałam z satysfakcją. Usunęłam te dwie wiadomości i poczekałam trochę, żeby sprawdzić, czy Kurek coś odpisze. Żadna wiadomość nie przychodziła, więc pomyślałam, że już nic nie odpisze. Po upewnieniu się, że dowody mojego postępku zostały usunięte, włożyłam telefon z powrotem do kieszeni bluzy leżącej na miejscu obok mnie. Justyna nie spotka się z Bartkiem, on pewnie się na nią obrazi, że spotkała się z kimś innym. Co więcej - została u tego kogoś na noc, to chyba jasno wynika z tego sms'a. A co najlepsze, Justyna nawet się nie dowie, że on chciał się z nią spotkać i też się na niego obrazie, że do niej nie przyjechał. Tak, to był świetny pomysł...

OCZAMI BARTKA:
   Po niecałej minucie dostałem sms'a zwrotnego. I to takiego, jakiego bym się nie spodziewał. "Dziś rano już ode mnie wróciła..." - czyli była u tego kogoś na noc... Podpisano: S. Z tego, co pamiętam, nie miała żadnej przyjaciółki ani koleżanki, u której by nocowała o imieniu na literę "S". Domyśliłem się, że chodzi o jakiegoś chłopaka... Najprawdopodobniej... W końcu każdy ma prawo ułożyć sobie życie, a Justyna przecież nie będzie czekała nie wiadomo ile, aż wrócę z Włoch...
   Ruszyłem spod bloku Justyny i pojechałem do hotelu. Co prawda mogłem jechać do któregoś z chłopaków ze Skry, na przykład do Karola, ale nie chciałem z nikim gadać. Zobaczę się z nimi w sobotę.

PERSPEKTYWA JUSTYNY:
   Jeeeeest! Udało nam się wygrać tego seta, dzięki czemu wygraliśmy cały mecz! Pomimo znacznej przewagi dziewczyn z Warszawy udało nam się jeszcze wyjść na prowadzenie i wygrać 26:24! Cieszyłam się razem z dziewczynami, zadowolone i dumne z siebie po przebraniu się w szatni, wróciłyśmy do hotelu. Tam "świętowałyśmy" drugie zwycięstwo - kiedy trenerka dała nam po meczu czas wolny, udało nam się przemycić ze sklepu pół litra xD. I teraz siedziałyśmy: ja, Karolina, Kasia, Nikola i jeszcze trzy dziewczyny od nas z klubu, z którymi nawet się dogadywałyśmy: Martyna, Iza i Klaudia, które też załatwiły butelkę czystej.
   Jeżeli chodzi o mój stan po tym świętowaniu... Dość długi czas abstynencji zrobił swoje i wymiękłam dosyć szybko. Tak to już jest, jak człowiek wyjdzie z wprawy i głowa się odzwyczai... :P
   Zresztą dziewczyny wcale nie wyglądały ani nie zachowywały się lepiej. Nie wiem, może to w tej wódce coś było, albo w Warszawie mieli jakąś mocniejszą niż w Bełchatowie... Darły się, śmiały z byle powodu, nie sposób było je uciszyć. Zachciało im się zwierzeń, musiałam słuchać ich problemów sercowych, tego, kto im się podoba... Mi się tylko w głowie kręciło i czułam, że język mi się trochę plącze...
   Na kolację szłyśmy nieźle zalane, choć tak naprawdę wypiłyśmy wtedy mało. Kaśka, Karola i Klaudia non stop się śmiały, nawet nie wiem z czego, Iza z Martyną jak coś gadały, to gadały tak głośno, że pół hotelu pewnie je słyszał, a ja z Nikolą je uciszałyśmy i ogarniałyśmy.
   Po kolacji dopiłyśmy to, co nam zostało, dziewczyny doprawiły się doszczętnie, a ja z Nikolą odstawiłyśmy je do pokoi. Potem nareszcie same mogłyśmy się już położyć.
   W piątek musiałyśmy wstać najpóźniej o 07.00, żeby zdążyć się ogarnąć, iść o 08.00 na śniadanie i o 09.00 wyruszyć w drogę powrotną do Bełchatowa. Oczywiście nie obyło się bez kaca. Głowa mnie bolała i tak mnie suszyło, że czułam się, jakbym miała w gardle saharę. Duże ilości wypitej wody zmniejszyły trochę uczucie suszy, a wzięta tabletka zmniejszyła trochę ból głowy, ale skutki wczorajszego świętowania były dość odczuwalne.
   Za piętnaście dziewiąta stałyśmy wszystkie przed naszym autobusem. Pakowanie walizek do bagażnika itepe... Razem z Karolą i Kaśką miałyśmy już zapakowane je do środka, teraz stałyśmy obok autobusu, czekając, aż reszta się ogarnie. W pewnym momencie podeszła do nas trenerka.
- Mam dla was wiadomość. Miałam wam powiedzieć ją już wczoraj, ale nie byłyście w zbyt dobrym stanie. - powiedziała, a ja poczułam, jak robię się czerwona. Kaśka spuściła głowę, a Karola niezrażona niczym powiedziała:
- Trzeba było jakoś uczcić zwycięstwa.
   Miałam ochotę ja kopnąć, ale trenerka się tylko zaśmiała.
- Przyjmijmy, że tego nie słyszałam.
- No a jaką pani ma tą wiadomość? - zapytałam zniecierpliwiona.
- Wczoraj wieczorem dzwonił do mnie prezes klubu... Wasze mecze oglądała pewna ważna osoba. Selekcjoner młodzieżowej reprezentacji Polski w siatkówce dziewcząt. Ogląda mecze młodzieżowych klubów, żeby znaleźć zawodniczki na nadchodzące Mistrzostwa Świata, które odbędą się w Niemczech. Zaczną się w połowie lipca. Zaproponowano wam trzem i jeszcze Nikoli, Sandrze i Oliwii powołanie do kadry. Teraz tylko pytanie, czy się zgadzacie?
- Czy się zgadzamy? Jasne, że tak! - zawołała Kaśka, a ja pomimo bólu głowy zaczęłam się cieszyć jak małe dziecko. Dostałam powołanie do reprezentacji Polski! Zaczęłam piszczeć, a dziewczyny razem ze mną.
- Ale że naprawdę? - nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.
- Zaraz, zaraz... Przecież ja grałam tylko pół seta. - zmarszczyłam brwi.
- Tak, ale większość akcji ty zakończyłaś i to z wielką klasą. A do tego dochodzą dwa asy serwisowe. Nie uważasz, że dwa asy na pół setu do dobry wynik?
   Już nawet nic nie mówiłam, tylko zaczęłam przytulać się z Karolą i Kaśką i piszczeć ze szczęścia. Trenerka z uśmiechem na twarzy odeszła od nas, a podeszła do nas Oliwia z Nikolą.
- Wam też już powiedziała? - zapytała z uśmiechem Oliwia, a my we trzy pokiwałyśmy głową.
- Jezu, jak super! Jedziemy tam taka ekipa z Bełchatowa! - odezwała się Nikola.
- Taaa... Tylko z tego, co mówiła trenerka, to Sandra też jedzie. - powiedziała Kaśka.
- No ale nie ukrywajmy, zasłużenie. Dobrze gra. - przykro mi to stwierdzić, ale obroniłam ją.
- No co prawda, to prawda. - stwierdziła Karolina.
- Ale jest wredna. - odezwała się Oliwia.
- Trudno się mówi. Mam nadzieje, że reszta powołanych nie będzie taka jak Sandra, tylko wręcz przeciwnie, dadzą jej do zrozumienia, żeby tak nie gwiazdorzyła. - powiedziałam, po czym usłyszałyśmy, jak trenerka karze wszystkim wsiąść już do autobusu.
   Całą drogę z dziewczynami ekscytowałam się tym powołaniem. To będzie dobry początek mojej dalszej kariery... Tak, to dobry pomysł. Zajmę się siatkówką, zapomnę o sprawach sercowych.
   PO powrocie miałyśmy iść bezpośrednio do biura prezesa, aby ten przekazał nam szczegóły. Razem z Kasią, Karoliną, Nikolą, Oliwią i <niestety> Sandrą poszłyśmy do niego. Tam dowiedziałyśmy się, że z racji tego, że od nas z miasta jest aż pięcioro dziewczyn, ma przyjechać po nas bus. Będzie on jechał z Rzeszowa, więc w środku będą już jakieś cztery zawodniczki. Bus miał przyjechać po nas w czwartek o 11.30 pod halą. I zgrupowanie miałyśmy mieć... TAK, W SPALE! Czyli nie będę musiała rozstawać się z kolejnym przyjacielem - Kłosem. Ani z resztą skrzatów. I spotkam znów Krzyśka. I Bartka. I Zbyszka... -,-
   "Jakoś to będzie." - pomyślałam, gdy w piątkowy wieczór około godziny 18.00 wchodziłam do swojego mieszkania po ciężkiej podroży, sparingach <w których prawie nie brałam udziału>, chorobie i tej dobrej wiadomości.
   No i zaczęło się. Desperacki dokończenie jazd, nauki na prawko i we wtorek egzamin. w międzyczasie zakupy z Karolą, Kasią i Nikolą - trzeba było obkupić się do Spały. No i dorzucić do tego wszystkiego treningi... Nie miałam chwili wolnego. A do tego rozmyślałam o Bartku. Miał się odezwać, jak będzie w Polsce, i co?! Karol jakoś potrafił dzwonić, reszta skrzatów też, raz nawet gadali ze mną przez Skype - widziałam ich mordki w ekranie swojego laptopa, a w kadr walił im się jeszcze Krzysiek i Pit. Śmiałam się tak głośno, że na pewno było to słychać przez ściany mojego mieszkania. A że leżałam wtedy u siebie na łóżku, a moje łóżko stoi przy ścianie sąsiadującej z mieszkaniem Szymona... Już po chwili słyszałam dzwonek do drzwi.
- Jezu... chłopaki, czekajcie chwilę... - powiedziałam, nadal się śmiejąc i ocierając łzy, bo popłakałam się ze śmiechu. - ktoś przyszedł... Idę otworzyć. Nie rozłączajcie się, to nie powinno długo potrwać. - przymknęłam laptopa i poszłam otworzyć drzwi. W drzwi ach stał oczywiście Szymon.
- Cześć. Przyszedłem poprosić ciebie i tą osobę, z którą się zabawiasz o troszkę cichsze zachowanie, bo u mnie w mieszkaniu słychać  wasze śmichy-chichy.
- Przepraszam, postaram się być ciszej...  -powiedziałam, wycierając policzek, na którym zabłąkała się jakaś mała łezka. - A tak w ogóle, to z nikim się nie zabawiam, tylko rozmawiam ze znajomymi przez Skype'a. - sprostowałam.
- Jasne, a ja jestem święta Teresa. - zakpił.
- Jak mi nie wierzysz, to wejdź i sprawdź. - powiedziałam i wprowadziłam go do środka. Oprowadziłam go po cały mieszkaniu dosłownie i zapytałam:
- I jak, święta Tereso, widzisz tu kogoś? - zapytałam, kiedy na ostatku zajrzeliśmy do mojego pokoju. Szymon nie zdążył nic odpowiedzieć, a z laptopa zaczęły dobiegać różne głosy, krzyki i śmiechy. Zaczęłam się śmiać, Szymon patrzył na mnie zdezorientowany, a z laptopa nadal było słychać głosy.
- Justyna, co ty robisz tam tak długo? - głos zidentyfikowałam jako Kłosowy.
- Czy to był listonosz? Czy on cię porwał? O nie, chłopaki, musimy złożyć donos na bełchatowskiego listonosza! - ten głos z pewnością należał do Igły. Znów zaczęłam płakać ze śmiechu, wyobrażając sobie Szymona w typowym stroju polskiego listonosza.
- Dziwnych masz znajomych. - powiedział, patrząc  na laptopa jak na jakiś bardzo rzadki i dziwny okaz. - Widać, że bardzo martwią się o ciebie. - dodał, a ja nadal się śmiałam.
- Yyyy... Co cię tak śmieszy? - zapytał Szymon, a z laptopa usłyszeliśmy:
- Justyna, ktoś tam z tobą jest? oddychaj głęboko! Jakoś cię uratujemy! - tym razem odezwał się pit.
- Jak zobaczysz tunel, to nie idź w stronę światła! - wydarł się Igła, a potem usłyszeliśmy łupniecie, głośne "Auuu!" Ignaczaka i głos Kłosa:
- Debilu, jaki tunel? Przecież ona jest u siebie w mieszkaniu, nic jej nie grozi.
- A skąd wiesz? Może się zawaliło i zrobił się tunel... - Krzysiu próbował się tłumaczyć.
- Tak, na łeb jej się zawalił. - powiedział Zatorski i tym razem nawet Szymon zaczął się śmiać.
- Czy twoi znajomi są w tej chwili na haju? Bo gadają, jakby byli. - powiedział mój sąsiad.
- Powiem ci, że polscy siatkarze już tak mają, że nic nie biorą, a się zachowują,  jakby na haju byli. - zaśmiałam się.
- Polscy siatkarze powiedziałaś? - zdziwił się Szymon.
- Nooo... - zaśmiałam się, podchodząc do laptopa. - Chodź, przedstawię im cię. Zobaczą, że to nikt groźny.
   Szymon powoli podszedł i usiadł obok mnie na łóżku, a ja otworzyłam laptopa i znów uzyskałam kontakt wzrokowy z siatkarzami.
- Chłopaki, to jest Szymon, mój sąsiad. Przyszedł sprawdzić, co mi jest, że tak głośno się śmieję... - mówiąc to, oczywiście się ryłam.
- No a dlaczego się śmiałaś? - spytał Pit.
- Przez was, durnie. - powiedziałam. - Przywitajcie się grzecznie z kolegą.
   Chłopacy zaczęli gadać "Cześć", "Siema" itepe, a potem pierdzielić coś w stylu:
- Dobrze, ze to tylko sąsiad, bo już myśleliśmy, że jakiś listonosz jej coś zrobił... - Piter.
- No, a Krzysiu myślał, że się mieszkanie zawaliło. - powiedział Kłos, wskazując na Igłę.
- A ty gadałeś wcześniej, że pewnie jacyś jehowi przyszli i próbują ją przekabacić na swoją stronę. - bronił się Igła.
- Ty, właśnie, a ty nie jesteś żadnym jehowym? - zapytał Kłos, mrużąc oczy, a Szymon pokręcił głową.
- A listonoszem? - spytał Zati.
- Też nie... - mruknął Szymon.
- A nie zamierzasz wysadzić w powietrze mieszkania? - spytał Piter.
- Ej, nie męczcie go już. - powiedziałam.
- No dobra, dobra... My już musimy kończyć, bo trening niedługo. Paaaa! - kłos pomachał zabawnie ręką, szczerząc się przy tym tak, że przypominał mi wyrośniętego teletubisia i te słynne: "Teletubisie mówią papa!"
- Widzimy się w czwartek! Robimy imprezkę! - wydarł się Igła.
- Jaką imprezkę? - zapytałam podejrzliwie.
- No trzeba jakoś uczcić wasze powołanie do kadry i przywitać nowe laski w Spale. - Krzysiek poruszył charakterystycznie brwiami.
- Oj, Krzysiu, a Iwonka o tym wie? - zapytałam.
- Nie wie, a ty jej nic nie powiesz, b o ja jestem grzecznym mężczyzną, a do tego zabawnym, sympatycznym, kochanym, przystojnym...
- Jednym słowem: idealna mężczyzna. - zakpiłam.
- Tak... - przytaknął szybko, po czym zajarzył i poprawił się - To znaczy boski mężczyzna, ideał, och, ach.
- Dobra, to lećcie na ten trening. Na razie. - pożegnałam i zamknęłam laptopa.
- Wiesz, co? Zdarzyło mi się parę razy obejrzeć ich mecze. Wyglądali wtedy na normalnych ludzi. - odezwał się Szymon, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Są normalnymi ludźmi, tylko że z ogromnym poczuciem humoru... A tak w ogóle, to jestem pewna, że próbowali cię nabrać, wystraszyć czy coś... Specjalnie tak się wydurniali. - usprawiedliwiłam ich.
- Jasne, tak to sobie tłumacz. A czy ja dobrze słyszałem, że dostałaś jakieś powołanie i jedziesz do Spały?
- Tak, powołano mnie do polskiej reprezentacji młodzieżowej i w czwartek jedziemy na zgrupowanie. - ta myśl nadal mknie niezmiernie cieszyła.
- A tak a propo siatkarzy... To jak ciebie nie było, to był tutaj taki jeden wysoki... Nie wiem, kto to był, wydawał się znajomy, chyba go gdzieś już kiedyś widziałem, być może, że w telewizji... pytał się o ciebie.
- I co mu powiedziałeś? - zapytałam zszokowana. "Czyżby Kurek?" - w moim głupim móżdżku narodziła się taka myśl.
- Nooo... w sumie to nie było nic konkretnego, bo zapytał się, czy cię znam, ja powiedziałem, że tak, potem jeszcze coś powiedział i wyszedł... - Szymon zmarszczył brwi.
- Przypomnij sobie, kto to był? - zapytałam.
- Nie wiem... wielki jak brzoza... pewnie jakiś siatkarz, ale nie jestem pewien.
   Zaczęłam przeszukiwać laptopa w poszukiwaniu zdjęcia Kurka. Znalazłam jedno, w biało-czerwonej koszulce z orzełkiem i numerem "6", ,kiedy cieszy się po wygranej akcji na jednym z meczy. Pokazałam to zdjęcie Szymonowi.
- To on? - zapytałam z nadzieją.
- Tak. Kto to?
- Kurek... - wyszeptałam, odkładając laptop na bok.
- A, teraz go kojarzę. - Szymona nagle olśniło. - Dobra, musze już iść. Na razie. - pożegnał się i opuścił moje mieszkanie,  zostawiając mnie samą, pogrążoną w myślach typu: "Czemu Bartek nawet nie zadzwonił ani nie napisał, że tu był??"

**************************************

O matulu... Jaki długi! Czy mi się wydaje??

Jak widać, duża ilość komentarzy pod ostatnimi postami bardzo mnie zmotywowała =D Dziękuję Wam bardzo :)) dzięki Wam wiem, że pisanie tego bloga ma sens i że ktoś go czyta ;) Oby tak dalej :D Pokazujcie, że czytacie :3

A tak w ogóle to jak Wam się podoba ten rozdział? On jest taki "pół-przejściowy" :P dzieje się w nim troszkę więcej niż w poprzednim, ale też nie za dużo C: ale za to jest dłuższy niż zazwyczaj, więc myślę, że jesteśmy kwita xD

Za błędy ortograficzne z góry przepraszam, ale nadal nie posiadam własnego komputera i mojego kochanego Worda ;C
Aaaa… i jeszcze powoli  wprowadzam Was w nastrój reprezentacyjny…  ;D
A może macie jakieś pytania? Chcecie mnie poznać, dowiedzieć się czegoś o mnie? ^^ Zapraszam, na mojego aska :D

Zapraszam również tu : http://zamarzeniamigoni.blogspot.com/

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 61

Perspektywa tego, że mogę ułożyć sobie z kimś życie i zapomnieć o moich wcześniejszych kłopotach, była bardzo kusząca. Ale nie przekonywało mnie za bardzo to, że ojcem mojego chłopaka będzie zboczony fizjoterapeuta, który się do mnie dobierał.
- Żartujesz, prawda? - zapytałam zszokowana. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Twój ojciec mnie skrzywidził, nie mogłabym z tobą żyć, ze świadomością, że w każdej chwili mogłoby się to powtórzyć... Boję się go, rozumiesz? - zapytałam, a do oczu napłynęły mi łzy na samo wspomnienie tego, co zrobił... A co, jeśli nie udałoby mi się wtedy uciec i mógłby zrobić mi coś gorszego..? Zadrżałam.
- Przecież on będzie teraz w więzieniu. A później nie wróci już do nas. Nie pozwolę mu na to. Zostawi mnie i mamę w spokoju. Obiecuję, że on nie bedzie nam przeszkadzał. - Marcel próbował mnie przekonać, ale ja byłam nieugięta.
- Przykro mi Marcel, ale nic z tego nie będzie. - pokręciłam głową. - Ale... możemy zostać przyjaciółmi. Zrozum mnie, proszę. Bałabym sie przebywać u ciebie w mieszkaniu, bo cały czas myślałabym, że twój tata może przyjść... A jak będziemy przyjaciółmi, bedziemy mogli pozostać w dobrych relacjach, często sie spotykać...
- Więc przyjaciele? - zapytała Marcel ze zbolałą miną. Kiwnmełam głową i weszłam do budynku sądowego. Marcel ruszył za mną. Szliśmy korytarzem w stronę sali, w której miał odbyć się proces. Żadne z nas się nie odzywało. Dopiero kiedy zbliżyliśmy się do sali, przed którą byli praktycznie wszyscy zgromadzeni, ktoś się odezwał. Ale nie byłam to ani ja, ani Marcel.
- Co robiłeś z tą zdzirą? - w korytarzu rozbrzmiał głos tego fozjoterapeuty i momentalnie zrobiło się głośno. Krzyczeli wszyscy na raz:
- Na pewno nie to, co ty! I nie nazywaj jej tak! - krzyknął Marcel.
- Jak ją nazwałeś, pierdolony zboczeńcu?! - Kłosowi też puściły nerwy. Ruszył do przodu, a ja z Kaśką złapałyśmy go za ramiona.
- Karol! Uspokój się! - wrzasnęłam.
- Robert, do jasnej cholery, jesteś w sądzie! - krzyknęła kobieta stojąca obok fizjoterapeuty.
- Niech sie państwo uspokoją! - krzyknął obrońca tego zboczeńca, stając przed Kłosem i broniąc przed nim swojego klienta.
- Słyszał pan, jak on ją nazwał?! Pojebany skurwysyn! - wrzasnął Kłos.
- Karol, proszę cię, uspokój sie. Nie warto. - powiedziałam.
- Nerwy nic ci tu nie dadzą. - odezwała się Kasia.
- Chce pan przeczekać rozprawę na korytarzu albo zapłacić karę? Proszę się pilnować. - powiedział adwokat, a atmosfera na korytarzu trochę się uspokoiła. Niestety, nie trwało to długo, bo nie mineła minuta, a ojciec Marcela znów się odezwał:
- Synu, nie mów, że będziesz zeznawał przeciwko własnemu tacie.
- Jesteś pieprzonym zboczeńcem, a nie tatą!
- Marcel! Jak ty mówisz do ojca?! - zapytała jego matka.
- Wolałbym być sierotą, niż mieć takiego ojca! - krzyknął Marcel. - Dziwię ci się wogóle, że jeszcze z nim jesteś! Jak ty możesz z nim wytrzymać?!
- Marcel, to jest twój tata. Trochę szacunku. - powiedziała jego matka.
- Ten zboczenoec nie zasługuje na szacunek!
- Proszę się uspokoić! Za chwilę będzie rozprawa! - adwokat fzjoterapeuty ponownie uciszył krzyczące osoby.
Za chwilę rzeczywiście rozpoczęła się rozprawa. Sąd uważnie wysłuchał zeznań obu stron. Tak naprawdę za fizjoterapeutą obstała tylko jego żona, bo nawet Marcel zeznawał przeciwko niemu. Nareszcie ten zboczony facet został ukarany i już nic z jego strony na razie nam nie grozi. Koszmar związany z jego osobą się zakończył...
Następnego dnia o 06.00 rano spod hali ruszyłyśmy w drogę do Bydgoszczy. Razem z Karoliną, Kasią i Nikolą siedziałam na tyle. około godziny 08.30 poczułam się fatalnie. Rozbolała mnie głowa i zrobiło mi się zimno. Oparłam głowę na oparcie fotela i przymknęłam oczy.
- Justyna, co ci? - zapytała Karola, widząc, że cała drżę z zimna.
- Nie wiem... Strasznie mi zimno... i boli mnie głowa.
Karolina dotknęła dłonią mojego czoła, po czym zawołała:
- Przecież ty jesteś cała rozpalona!
- No popatrz, a czuję się, jakbym miała tylko ze trzydzieści stopni. - zakpiłam. Przecież to było wiadomo, że jak zimno, to gorączka...
- Musisz wziąć jakieś proszki przeciwgorączkowe i przeciwbólowe... - odezwała się Kaśka.
- Apsik..! Serio? No co ty nie powiesz... - wywróciłam oczami, za co zostałam zmierzona morderczym wzrokiem Kasi. Byłam zła, że się rozchorowałam i mogłam nie zagrać, a ta mi jeszcze gada "musisz leki wziąć"...
- Chodź, idziemy do trenerki... - Karolina złapała mnie za rękę i zaprowadziła na przód autobusu, a ja ponownie kichnęłam.
- A po co? Nie możemy zostać na tyle..? - zapytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
- Proszę pani, Justyna nie czuje się najlepiej. - powiedziała, kiedy byłyśmy już obok trenerki.
- Niedobrze ci? - zapytała. - Będziesz wymiotować?
- Nie. - zaprzeczyłam.
- To co ci?
- Chyba jestem chora...
Trenerka, tak jak uprzednio Karolina, przytknęła mi dłoń do czoła i stwierdziła, że mam gorączkę. "Powiedz mi coś, czego nie wiem..." - pomyślałam z irytacją.
- Usiądź tutaj na przodzie, nie będę cię potem szukała na tym tyle... Karolina, siadaj z nią, jak zobaczycie jakąś aptekę po drodze to mówcie, zatrzymamy się, kupimy coś przeciwgorączkowego. - powiedziała trenerka, a my usiadłyśmy na pierwszym miejscu - Karolina od okna, ja od brzega. Karola zaczęła wyglądać przez okno w poszukiwaniu apteki.
- "Solaris"... Salon fryzjerski "Loczek"... jakiś spożywczak... fotograf... "Kopalnia ciuchów"... Kebab... znowu jakiś spożywczak... "Ubrania dla puszystych"... optyk... kinoteatr... restauracja "Pod różą"... Obuwniczy... kosmetyczka... sklep AGD... "Rossmann"... okulista... jest, apteka! - zawołała w końcu, a kierowca się zatrzymał. Trenerka opóściła na chwilę autokar i weszła do apteki. Po chwili wyszła z torebką w ręce.
- Na co pani tyle tego nakupowała? - zapytała słabym głosem.
- Do meczu musisz się wykurować. - powiedziała. - Masz tu ibuprom, to na gorączkę.
- Dziękuję... - powiedziałam, biorąc od niej opakowanie. Wyjęłam tabletkę i popiłam wodą, którą Karola przyniosła mi z mojego miejsca na tyle razem z moją torebką.
- Apsik... - znowu kichnęłąm. Wyjęłam z torebki chusteczki.
- Na szczęście na katar też coś wzięłam. - powiedziała trenerka i podała mi jakiś lek typowo na katar. Takie psiukane.
- Masz tu jeszcze witaminy. Pani w aptece powiedziała, że są dobre na grypę.
- Dziękuję... - westchnęłam. Wzięłam od niej te witaminy i łyknęłam tabletkę. Nie lubiłam chorować ani brać leków <zresztą, kto to lubi-,->. Ale musiałam wyzdrowieć. Przecież pojutrze mamy mecz z Bydgoszczą! Do tego czasu muszę dojść do siebie. Nie mogę opóścić pierwszego poważnego meczu w nowym klubie..
- Mogę już iść na swoje miejsce? - zapytałam trenerki.
- Czekaj, masz tu jeszcze Cholinex na gardło i jakieś tabletki dała... poczekaj, na co to..? - gadała sama do siebie, czytając oipakowanie.
- Może pigułki gwałtu..? - mruknęłam pod nosem. Trenerka mnie nie usłyszała, ale Karolina zaczeła się smiać.
- Coś na grypę... Masz. = wręczyłą mi kolejne leki.
- Moge już iść? - zapytałam.
- Tak, tak, już możesz. - padła odpowiedź, więc zebrałam swoje rzeczy i razem z Karolą wróciłam na tył. Zostałam zasypana przez Kasię i Nikolę pytaniami typu: "Co ci jest?", "Lepiej ci już?" itepe... Odpowiedziałam na wszystkie <na niektóre troszkę nieuprzejmie, no bo w końcu ile można?!>
- Pozwólcie, że się troszkę zdrzemnę. - rzuciłam i poszłam spać. Opatuliłam się bluzą i zasnęłam.
Dziewczyny obudziły mnie, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Po zakwaterowaniu w hotelu poszłyśmy do swoich pokoi <miałam z Karoliną>. Po jakichś dwudziestu minutach poszliśmy na obiad. Godzinę po obiedzie miałyśmy trening. Trenerka nie pozwoliła mi na niego przyjść, kazała leżec w łóżku i się kurować. Nie przyjęłam tej wiadomości z większym spokojem... A jak wy byście zareagowały, gdyby wam nie pozwolono iść na trening przed waszym pierwszym meczem??
- Justyna, nie idziesz dziś na trening.
- Dlaczego?! Chcę iść poćwiczyć, bo pojutrze jest mecz! Nie mogę się obijać! - taka była moja reakcja. A potem to już się z trenerką kłoćiłam:
- Nie będziesz się obijać, tylko będziesz się leczyć! Musisz się wykurować, żeby zagrać w poniedziałek!
- I jak ja zagram bez treningów?! Zawalę mecz!
- Nie zawalisz, wierzę w ciebie! Jak nie będziesz grać dwa dni przed meczem, to nic sie nie stanie!
- I co ja mam robić przez ten czas, jak wy będziecie na treningu?! Zdechnę z nudów i dupa, nie zagram!
- Nie wiem! Skorzystaj z laptopa, poczytaj książkę, pooglądaj telewizję... Cokolwiek, bylebyś leżała w łóżku!
- Chcę iść na trening! - o mało co nie tupnęłam nogą, kiedy to mówiłam.
- Masz zostać w pokoju i koniec! Bo jak nie, to wogóle nie zagrasz! - krzyknęłą trenerka i taki oto był koniec naszej "rozmowy". Jej ostatni argument w ostateczności mnie przekonał i dlatego też leżałam teraz w łóżeczku z laptopem na kolanach, przeglądając fejsa. Przy okazji lajknęłam kilka stronek o siatkarzach bo do tej pory za nimi nie przepadałam i nie miałam okazji tego zrobić. <http://www.facebook.com/Jestsiatkarzjestzwyciestwo ---> polecam :)> Poczytałam trochę o zwycięstwach i porażkach różnych klubów, o tym, że niedługo Liga Światowa... przejżałam listę powołanych siatkarzy. Było tam kilka nieznanych mi nazwisk <Karolina pewnie by wiedziała, o kogo chodzi XD>. Moje serce zaczęło szybciej bić, keidy zobaczyłam na tej liście nazwisko "Kurek". Czy znowu go zobaczę? Jak się będzie zachowywać, jeżeli dojdzie do naszego spotkania? Jak ja się będę zachowywać? Czy wogóle będę chciała się z nim zobaczyć, po tym jak wyjechał i mnie tutaj zostawił..?
Zostawiłam rozmyślania na później i zajełam się TV. Przysnełam z nudów, bo nie leciało nic ciekawego, a kiedy się przebudziłam, Karolina była już w pokoju. Leżała na łóżku, czytając jakąś gazetę.
- Która godzina? - zapytałam, przeciągając się.
- Za piętnascie szósta. - padła odpowiedź.
- Rano? - zapytałam, nieprzytomna jeszcze po drzemce.
- Wieczorem, downie. - zaśmiała się Karola.
- To zaraz kolacja. - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Wstałam i podeszłam do swojego bagażu, żeby sięgnąc jakieś ciuchy, bo trenerka dopilnowała, żebym przed pójściem do łóżka przebrała się w piżamę.
- Owszem, będzie kolacja, ale ty nie idziesz. Trenerka kazała ci przekazać, że zostajesz w pokoju. Przyniesiemy ci coś.
Spojrzałam na Karolę z miną "WTF?!"
- To teraz jestem uziemniona z powodu głupiego przeziębienia? Powiedz trenerce, że może się wypchać. - powiedziałam i rzuciłam się na łóżko.
- Na pewno mam jej to powtórzyć? - Karolina uniosła do góry brew. Jęknęłąm zrezygnowana.
- Dzwonię do Kłosa. MNoże on nie będzie tak zamulał... - westchnęłam i wykręciłam do niego numer. Rozmawiałam z nim przez cały czas, kiedy Karola była na kolacji i jeszcze troche potem. On, rzeczeywiście, potrafił mnie rozbawić i współczół mi, że się rozchorowałam.
Kolację przyniesiono mi do pokoju. Kiedy zjadłam, pogadałam trochę z Karolą, Nikolą i Kasią, bo wpadły do nas na trochę. Następny dzień, kiedy tamci wszyscy byli na śniadaniu, obiedzie, kolacji lub treningu siedziałam sama. Więcej nie było ich w pokoju niż było. Tak mi się nudziło leżeć w tym łóżku...
Kiedy dowiedziałam się, że mecz też będę musiała przeleżeć, myslałam, że łyknę wszystkie te tabletki na raz. Byłam wściekła. Przecież miałam grać! Znów praktycznie pokłóciłam się z trenerką, ale to była spoko babka, więc wiedziałam, że nie będzie gniewać się długo.
Nastepnego dnia po meczu pojechałysmy do Warszawy. Tego samego dnia był jeszcze trening, w którym nie mogłam uczestniczyć. Następonego dnia w porannym treningu też nie brałam udziału, ale na wieczornym już byłam obecna. Jaka to ulga wrocić z powrotem do gry...
Jednak nie dostałam się do wyjściowej szóstki. Zostałąm rezerwową, Kasia również, ale za to Karola załapała się na miejsce w składzie.Usiadłam na ławce rezerwowych trzymając za nią kciuki. Warszawianki nie były łatwymi przeciwniczkami, ale udało nam się doprowadzić do stanu w setach 2:1 dla nas. W czwartym secie nie było tak kolorowo. Przegrywałyśmy 14:8. Trenerka zrobiło wtedy dwie zmniany: wstawiła mnie i Kasię zamiast Sandry i Magdy. Zdjęłam swoją bluzę i zostawiłam na krześle, pewna, że nic się jej nie stanie i weszłam na boisko. Oj, coś czuję, że Magda z Sandrą nam tego nie wybaczą..

OCZAMI SANDRY:

Na korzyść Justyny i Kaśki musiałam z Magdą zejść z boiska. Jezu, jak Justyna mnie wkurza! Jak ona mnie irytuje! Odkąd pojawiła się w naszym klubie, ciągle jest: "Justyna to to, Justyna to tamto...". Zwariuję chyba. Widziałam ją też raz w jakiejś knajpce... Siedziała z jakimś przystojniakiem... Gruchali do siebie jak dwa gołąbki. Nie wiem czemu, ale zazdroszczę jej. Niby nie mogę na nic narzekać, mam wszystko, czego pragnę: gram w siatkówkę w klubie, mam chłopaka... Ale i tak jej zazdroszczę. W jej grze jest coś takiego, co sprawia, że czuję się jak kompletny zółtodziób. Jak początkujący. I ten jej kolega, z którym ją widziałam. Ciachooo... A ten trening ze Skrą? Widać było, że Kłos bardzo ją lubi, a ona jego. Zazdroszczę jej znajomości ze skrzatami i takiej przyjaźni, jaka jest między nią a Karolem... Widać po nich, że są ze sobą zżyci, ale nie tak, żeb y styracić przyjaźń na miejsce chodzenia ze sobą. Co do tego byłam pewna. Znam się na ludziach, a oni nie wyglądali mi na zakochanych, tylko na przyjaciół na zawsze - takich, jakich zawsze chciałam mieć. A sytuacja po treningu ze Skrą? Najpierw to, jak z Magdą przyłapałam Justynę z Kurkiem, jak ze sobą szepcą i się obsciskują, a potem podszedł do niej Atanasijević... I dam sobie głowe uciąć, że słyszałam, jak chciał jej powiedzieć, że ją kocha, ale ona mu przerwała! No po prostu zazdroszczę jej tego wszystkiego i lepszym rozwiązaniem wydaje mi się kłócić z nią niż przyjaźnić. Nienawidzę jej...
Ze złością usiadłam a miejscu dla rezerwowych. Napiłam się wody, po czym zaczęłąm obserwować mecz. Mój wzrok cały czas wędrował ku Justynie i czułam, jak z każda sekundą, z każdym jej odbiciem piłki, z każdym jej atakiem coraz bardziej jej nienawidzę. Nagle poczułam, jak coś wibruje obok mojego uda. Zerknęłam na miejsce obok siebie. Leżała tam bluza Justyny. Rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy... Wszyscy zajęci byli meczem i kibicowaniem.

************************************

Ekhem. No i mamy 61. :D Jak Wam sie podoba? ;)

Jesteście zadowolone, co do decyzji Justyny na temat związku z Marcelem? ^^ Przepraszam tych, którzy spodziewali się czegoś więcej, ale po prostu nie mogłam zrobic Justyny dziewczyną Marcela. Wolę, żeby na razie została sama :P

Choroba troszkę pokrzyżowała jej plany co do sparingów... Ale chociaż udało jej się wejść na zmianę :) czy z dobrym dla niej skutkiem? Wiadomo, co ta Sandra wymyśli? ^^ xD

Rozdział chyba krótszy od poprzedniego... Wybaczcie, ale musiałam urwać w tym momencie, bo po raz, że chciałam stworzyć trochę tego nastroju oczekiwania, a po dwa, gdyby zaczęła pisać dalej, to z kolei zmieściłabym tutaj ze dwa rozdziały xD I byłby za długi =D Ale nie martwcie się, następny już niedługo ;)

Ten rozdział jest dla mnie rozdziałem przejściowym. Nazywam go z dwóch powodów:
I. nie ma tutaj zbyt wielu ciekawych rzeczy, akcja mało się rozwija,
II. Ale bez niego by się nie obeszło - musiałam go wstawić, żebym mogła wstawić kolejny :P gdybym nie opisała tych wydarzeń, nastepne nie miałyby sensu =)

To tyle chyba na dzis ode mnie... A., i jeszcze stronka :) http://www.facebook.com/Jestsiatkarzjestzwyciestwo 
Moge prosić o like?? =D
Zapraszam również tu : http://zamarzeniamigoni.blogspot.com/
Pozdrawiam i całuję :**** /Justyna

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 60.

Patrzyłam na mężczyznę roztrzęsiona jeszcze po wcześniejszych wydarzeniach. Kłótnia z Szymonem, spotkanie Jarka, rozmowa z fizjoterapeutą ze skutkiem ubocznym... zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden dzień. A teraz patrzyłam w piękne, brązowe oczy przystojnego mężczyzny, na którego wpadłam, a który spoglądał na mnie z początku z lekkim uśmiechem na ustach <Boże, ten jego uśmiech!>, ale potem jego mina zrzedła, kiedy spojrzał na moją twarz.
- Prze... przepraszam. - wyjąkałam, wpatrzona w niego jak w obrazek.
- Nic się nie stało. Wszystko okay? - zapytał łamaną polszczyzną, z jakimś zagranicznym akcentem.
- T...tak. - wydusiłam.
- To ja to zrobiłem? - zapytał chyba z lekka zszokowany, patrząc na krew na mojej twarzy i delikatnie dotykając mojego policzka.
- Co..? Och, to... To nic takiego. - powiedziałam, a moja ręka automatycznie dotknęła miejsca na policzku, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywała dłoń nieznajomego, po czym otarłam krew, która spłynęła mi na wargi. Zauważyłam, że na palcu tego mężczyzny również znalazła się moja krew, po tym, jak mnie dotknął. - Poplamiłam panu koszulkę... - powiedziałam, patrząc na jego t-shirt, na którym też były czerwone palmy. - Przepraszam...
- Rusz się, Facundo, a nie stoisz na środku przejścia! - usłyszałam głos... Karola! Własnie wychodził z kawiarni, popychając lekko mężczyznę, na którego wpadłam.
- Przejść przez ciebie nie można... - mamrotał Kłos, ale umilkł, kiedy mnie zobaczył.
- O, Justyna, widzę, że poznałaś już Facundo... Boże kto ci to zrobił?! - zapytał przerażony i błyskawicznie znalazł się przede mną. Złapał mnie za podbrudek i zaczął oglądać moją twarz.
- Ktoś cię uderzył?! Mów, kto. Zaraz gnojek tego pożałuje...
- Nikt. Przewróciłam się. - tak, wiem, to było marne kłamstwo, ale nie chciałam mu nic mówić o spotkaniu fozjoterapeuty, a tym bardziej o tym, że mnie uderzył. Przecież Karol wpadłby w szał!
- I miałabys ślady po palcach? - zapytał z powątpiewaniem i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem i prośbą w oczach. Zerknęłam ponad jego ramieniem i zobaczyłam Zatorskiego, Szampona, mężczyznę, na którego wpadłam, a którego Karol "przedstawił" jako Facundo oraz trzech innych mężczyzn.
- Może porozmawiamy później? - zapytałam niepewnie.
- Na pewno nie. Muszę się dowiedzieć, kto ci to zrobił. Paweł, Mariusz - Kłos zwrócił się do Zatiego i Wlazłego. - oprowadzicie dalej Andrzeja, Conte, Włodiego i Stephana sami, okay? Ja pójdę porozmawiać z Justyną.
- Nie, Karol, widzę, że musisz oprowadzić kolegów, to mna się nie przejmuj, zajmij się nimi. Chłopaki, Karol pójdzie z wami, ja wracam do domu. - powiedziałam i ruszyłam przed siebie, ale Kłos złapał mnie za rękę i powiedział:
- Nigdzie nie idziesz. Powiesz mi, co się stało. - w tej chwili zabrzmiał bardzo poważnie, normalnie jak nigdy.
- Justyna, idź z Karolem. - odezwał się Paweł. Zmierzyłam go morderczym wzrokiem i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, odezwał się Mariusz:
- Nigdzie sama nie pójdziesz. Nie ma mowy. Idziesz z Karolem i mówisz mu, co sie stało, a potem idziecie do lekarza, zobaczyć, co z twoim nosem.
- I ty przeciwko mnie? - zapytałam z żalem.
- To naprawdę nie wygląda dobrze. - odezwał się jeden z mężczyzn, których Karol oprowadzał po Bełchatowie. był wysoki <jak każdy z nich> i miał lekki zarost. Wyglądał na sympatycznego faceta, ale za ten argument przeciwko mnie, nie zapałałam do niego w tamtym momencie sympatią.
- Chłopaki, to ja ją zabieram, a wy idźcie. - powiedział Karol, złapał moją dłoń i zaczął iść.
- Ej, czekaj, bo zaraz mi rękę urwiesz. - powiedziałam, próbując się zatrzymać, ale nie udało mi się to. Karol zwolnił, ale nie zastopował.
- Karol, ja nie chcę iść do żadnego lekarza... - jęknęłam.
- Musimy zobaczyć, czy z twoim nosem wszystko w porządku.
- Wszystko okay. Nie boli, tylko leci krew... Nie dostałam tak mocno...
- Kto cię uderzył? - zapytał Karol.
- Musimy rozmawiać o tym w takim biegu? Na ulicy? - zapytałam, wycierając wierzchem wolnej dłoni twarz, bo krew nadal mi leciała.
- Dobra, nie chcesz tutaj, to nie mów. Idziemy do mnie, tam mi wszystko opowiesz. Całe szczęście, że jesteśmy niedaleko... - powiedział Karol i resztę pięciominutowej drogi do niego przebyliśmy w ciszy. Moim jedynym zajęciem było uważanie na to, żeby dotrzymać Karolowi kroku i na ocieraniu krwi z twarzy. Widziałam, jak ludzie sie na nas patrzą, ale wisiało mi to.
- Poczekaj tutaj, zaraz przyniosę chusteczki. - powiedział Karol i wbiegł do jakiegoś sklepu, który własnie mijaliśmy. Po chwili wybiegł z paczką chusteczek w dłoni. Wyjął jedną i przyłożył mi do nosa.
- Trzymaj, zaraz będziemy u mnie, tam się umyjesz, przebierzesz... - powiedział i ruszyliśmy dalej.
Kiedy byliśmy na miejscu od razu zaprowadził mnie do łazienki, postawił przed umywalką i kazał mi się pochylić, żeby krew spływała do niej. Stałam tak pewnie ze dwie minuty, zanim krew przestała lecieć. Wziełam chusteczkę i mocząc ją pod wodą zaczęłam wycierać sobie twarz. Kiedy miałam już czystą, zabrałam się za mycie rąk. Karol cały czas stał obok i troskliwym wzrokiem obserwował moje czynności.
- Karol! Jesteś tu? Skąd ta krew na podłodze?! Karol! Stało ci sie coś?! - usłyszeliśmy wołanie z innej części mieszkania. Po głosie rozpoznałam, że to Kasia.
- W łazience! - odkrzyknął Karol, a po chwili do środka wparowała Kasia.
- Boże, Justyna, co ci? - zapytała, widząc moje ręce jeszcze trochę pobrudzone krwią oraz poplamioną koszulkę.
- Nic takiego.
- Dasz jej jakąs bluzkę do przebrania? - zapytał Karol.
- Jasne, ale zaraz macie mi opowiedzieć, co się stało. Wróciłam z zakupów, patrzę, a na podłodze krew... Wiecie, jak się przestraszyłam? - powiedziała, wybiegła z łazienki i zaraz wróciła z jakimś t-shirtem w ręku.
- Dzięki. - wzięłam go od niej, a kiedy rodzeństwo Kłosów opóściło łazienkę, przebrałam się, po czym ja również stamtąd wyszłam i skierowaliśmy się wszyscy do kuchni. Usiedlismy do stołu, Kasia zrobiła herbatę, a ja im opowiedziałam o całym zajściu z fizjoterapeutą. Kaśka słysząc, co się stało, przytuliła mnie i zaczęła pocieszać, a Karol zaczął krzyczeć i przeklinać na tego fizjoterapeutę.
- Jak dorwę gnoja to go chyba zajebię. - gadał zdenerwowany Kłos.
- Daj spokój, niedługo rozprawa, a on napewno zostanie ukarany. - powiedziałam.
- Nie daruję mu. Pieprzony skurwysyn! Żeby podnieść rękę na kobietę?! - walnał ręką w stół, a ja aż podskoczyłam. Jeszcze w życiu nie widziałam Karola tak wkurzonego.
- Karol, pamiętasz może mojego byłego, Jarka? - zapytałam, żeby zmienić jakoś temat. Może nie był najlepszy, ale cóż...
- Znówu cię zaczał nachodzić? - zapytał przestraszony.
- Nie, nie o to chodzi...
- A o co? - przerwał mi.
- Byłam dziś na meczu koszykówki, kolega mnie zaprosił, bo grał i chciał, żebym przyszła, no i pod koniec meczu trener zrobił zmianę i na boisko wszedł Jarek. Ty wiesz, jak ja się wystraszyłam? Nie wiedziałam, czy mam im nadal kibicować, bo on był w ich drużynie. Całe szczęście, że mnie zauważył, bo nie wiem co by mógł zrobić... Boję się, że w każdej chwili mogę na niego wpaść.
- Ale o kim mowa, bo ja chyba nie w temacie. - odezwała się Kasia a ja z Karolem opowiedzieliśmy jej krótko o Jarku i naszym związku.
- No to może zetnij włosy..? - zaproponowała.
- O nie, napewno nie zetnę. - zaprotestowałam. Bardzo lubiłam swoje długie włosy.
- No to może przefarbuj? - odezwał się Karol.
- Ale nie na czarno, bo teraz i tak masz ciemne włosy, to nie zrobi to dużej różnicy. Musi być jasny. - powiedziała Kasia.
- Wiecie, że to wcale nie jest zły pomysł? Przynajmniej z kilku metrów mnie nie rozpona, jak bym miała na przykład blond włosy. - powiedziałam. - Jak będe od was wracać, to kupię sobie farbę i przefarbuję sobie włosy jeszcze dziś wieczorem. Karol, a kogo wy oprowadzaliście po Bełchatowie? - zapytałam.
- To byli nowi gracze Skry. Ten, na którego wpadłaś to Facundo Conte, a reszta to Andrzej Wrona, Wojtek Włodarczyk i Stephane Antiga. Antiga, rozumiesz? - zapytał Kłos z zacieszem na twarzy. Mi niestety nic to nie mówiło, to Karolina bardziej się znała na siatkarzach niż ja.
- Ten Facundo, czy jak mu tam, nie jest Polakiem? - sama nie wiem, czy to było bardziej stwierdzenie czy pytanie.
- Nie, jest Argentyńczykiem.
- Poplamiłam mu koszulkę... Przeprosisz go z moim imieniu? - zapytałam. - Bo nie wiem, czy go jeszcze kiedyś spotkam...
- Spotkasz, spotkasz. Za tydzień robimy imprezę powitalną. - powiedział Kłos.
- Własnie nie spotkam, bo za tydzień po rozprawie jedziemy na sparingi do Bydgoszczy i Warszawy.
- A ile wam zajmą te sparingi? - zapytał Karol, a ja wzruszyłam ramionami w gescie niewiedzy. Spojrzałam na Kasię.
- Trenerka coś mówiła, że jedziemy w sobotę i wracamy w piątek. A nie możecie zrobić tej imprezy za dwa tygodnie?
- Za dwa tygodnie mamy zgrupowanie na Ligę Światową. - powiedział Karol. No też prawda! Przecież niedługo miała być Liga...
- Wiadomo już kto będzie waszym nowym selekcjonerem? - zapytałam.
- Antiga.
- Ten co będzie grał z wami w klubie? - zapytałam, a Karol przytaknął.
- Dobra, fajnie się z wami siedziało, ale muszę już iść. O 15.00 mam jazdy. - powiedziałam, pożegnałam się z nimi i wróciłam do mieszkania, by za dziesięć minut z niego wyjść i iść uczyć się jeździć. Po jazdach o 17.00 miałam trening, na którym trenerka szczegółowo omówiła plan wyjazdu na sparingi. Sobota, godzina 06.00 wyjazd spod hali do Bydgoszczy. Niedziela wolna, czas na trening, przygotowanie się do meczu. W poniedziałek o 12.30 mecz. We wtorek przejazd do Warszawy. W środę wolne, w czwartek o 14.00 mecz i w piątek powrót.
Po powrocie z treningu wzięłam do ręki farbę do włosów w kolorze jasnego blondu i zaczęłam się zastanawiać, czy napewno mam to zrobić. "A co mi tam. Raz się żyje." - pomyślałam i przystąpiłam do dzieła. Nałożyłam jasną farbę na swoje ciemne włosy, a po określonym czasie zmyłam ją, aby cieszyć się swoim nowym kolorem włosow. Moja mina zrzedła, kiedy przeglądając się w lustrze, zamiast koloru blond zobaczyłam rudy...
- No zajebiście... Justyna, jaka ty głupia jesteś... - gadałam sama do siebie przeglądając się w lusterku. - Zamiast iść do fryzjerki, żeby ci pomalowała te włosy, zrobiła to profesjonalnie, to nie. Wolałaś zrobić to sama. I masz co chciałaś. Rudy. Zajebiście. Powinnaś wiedzieć, że jak maluje się ciemne włosy jasną farbą, to mogą wyjść rude.

*KILKA DNI PÓŹNIEJ*
Dni do rozprawy minęły mi bardzo szybko <niestety>. Spędziłam je na codziennej rutynie: treningi, jazdy, nauka na prawko, spotkania z dziewczynami, odwiedzuny u Kłosów <lub oni u mnie>, spotkania z Marcelem... Dobrze się z nim dogadywałam. Dużo rozmawialiśmy, przez co wiedzieliśmy o sobie już całkiem sporo. Nadal jednak zachowałam dla siebie niektóre fakty: historię z Jarkiem, Aleksem, fizjoterapeutą... nie powiedziałam mu także i próbie samobójczej. Ale opowiedziałam mu o mojej mamie, co nie było dla mnie wcale takie łatwe.
MArcel opowiedział też dużo o sobie, ale nie mówił, dlaczego się przeprowadził. Powiedział tylko, że to wina ojca.
Skoro nie powiedziałam mu o całej tej sprawie z fizjoterapeutą, nie powiedziałam mu także o tym, że w piątek po południu mam rozprawę w sądzie.
Z nowym kolorem włosów już się pogodziłam. Stwierdziłam, że nie jest wcale taki zły, bo wyszedł mi ciemny rudy, bardzo zbliżony do brązowego, wiec jest git.
Piętnaście minut przed rozprawą szłam korytarzem w budynku sądowym w towarzystwie rodzeństwa Kłosów. Byliśmy już blisko sali, w której miałąm odbywac się rozprawa. Przed drzwiami do nie stała już Olka z Kingą, trener i prezes naszego klubu, a także tn fizjoterapeuta. Zauważyłam, że Kłos na jego widok zacisnał dłonie w pięsci i wział głeboki oddech. Zerknął
na mnie, a jego wzrok mówił, że jakby mógł, to zabiłby tego fizjoterapeutę gołymi rękami.
Obok tego zboczonego męzczyzny stała jakaś kobieta, zapewne jego żona oraz... Marcel?! Zbladłam, jak tylko go zobaczyłam. POczułam, że moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa, wiec złapałam Kłosa za ramię. Co on tutaj robi? Dlaczego on tu jest?
On również mnie zauważył. Widziałam, jak na jego twarzy pojawia się grymas zaskoczenia, a potem jakby paniki.
- Marcel..? Co ty... Jak..? Możemy pogadać? - zapytałam, ale nie podeszłam bliżej, bojąc się fizjoterapeuty. Marcel nic nie odpowiedział, jego mina nie wyrazała juz żadnych uczuć. Ruszył tylko w moją stronę, a ja psojrzałam na wyświetlacz telefonu. Jeszcze ponad dziesięć minut do rozprawy...
- Chodźmy na zewnątrz. - poprosiłam.
- Co ty tu robisz? - zapytałam, kiedy opuściliśmy budynek sądu. Marcel przeczesał ręką włosy, westchnął, po czym odpowiedział:
- Razem z moją rodziną przeprowadziliśmy się tutaj, ponieważ nie mieliśmy życia w poprzednim miejscu. To wszystko przez mojego ojca. On... był już karany za to, co zrobił. Na początku było dobrze, pracował jako fizjoteprapeuta, a pewnego dnia przyszło wezwanie do sądu. Kiedy siedział w więzieniu, sąsiedzi zachowywali się normalnie, szanowali nas, bo wiedzieli, że to nie nasza wina, że on coś takiego zrobił. Ale kiedy ojciec wyszedł z więzienia zaczęli mieć pretensje, że on tu mieszka, a przecież wokół jest dużo młodych dzieci i dziewczyn. Przeprowadzilismy się. A teraz zrobił to samo, choć obiecywał mojej mamie, że to sie już więcej nie powtórzy. Mówiłem jej, żeby się z nim rozwiodła, że on kłamie, że napewno zrobi to znowu... Ale ona nie chciała mnie słuchać. Wierzyła mu. A on znów ją zawiódł... Nie mówiłem ci o tym wczesniej, bo bałem się, że nie będziesz się chciała ze mną spotykać ze względu na mojego ojca...
- I... i on z tobą mieszka? - zapytałam, czując, jak robi mi się gorąco.
- Niestety. Gdybym mógł, to wywaliłbym go z mieszkania, ale ze względu na mamę toleruję go. Nie wyprowadzam się od niej, bo nie mogę jej zostawić. Nie poradziłaby sobie z nim sama.
- Boże... Ja cały czas mieszkałam dwa piętra nad nim i nie wiedziałam o tym... - usiadłam na schodach przed budynkiem sadu. Marcel usiadł obok mnie.
- Przepraszam... Ale wiesz, że nie dałbym mu ciebie skrzywdzić. Nie zapraszałem cię do siebie, bo sie bałem. A ty? Co tutaj robisz? Jesteś znajoma tej poszkodowanej? Świadkiem? Widziałas coś?
- Mówiłam ci wcześniej, że gram w klubie siatkarskim... Niedawno zatrudniono nowego fizjoterapeutę. Pech chciał, że byłam jego pierwszą pacjentką, a jednoczesnie ofiarą... Masował mi bark, a potem zaczął mi wsuwać ręce pod bluzkę... Udało mi się mu uciec, ale za kilka dni znalazł sobie inną ofiarę. Próbował skrzywdzić moją koleżankę z klubu. Obroniła się, uderzyła go lampką stojącą na biurku. Prezes z trenerem zdecydowali, że zgłoszą to na policję i jeszcze tego samego dnia aresztowali tego fizjoterapeutę. Twoje ojca... - głos mi zadrżał. - Zeznaję na tej rozprawie, jestem tutaj poszkodowaną. - mówienie przychodziło mi z trudem.
Mój oprawca okazał się ojcem Marcela... To chyba jakis żart! Moje zycie to jedno wielkie gówno. Wszystko się pieprzy. Moja mama nie żyje. Bartek wyjechał. Jarek znów pojawia się w moim życiu. Wojna z sąsiadem. A ojciec Marcela okazuje się być molestującym młode dziewczyny facetem. Dlaczego wszystko, co najgporsze musi się przytrafić właśnie mi?
Przymknełam oczy i wzięłam głęboki wdech, aby sie uspokoić.
"Nie mam pojęcia, co się stało ze mną. Coś zamieniło światłość w ciemność. Dekady ostatni rok dwa miałem ciężko. Znowu czuję się jak przegrany śmiec bo, wszystko się wali prócz tej ściany przede mną."
- Jezu, Justyna, nie mów, że mój ojciec cię... - powiedział Marcel łamiącym głosem i mnie przytulił. W oczy zapiekły mnie łzy. Pozwoliłam im popłynąć. Wtuliłam się w Marcela, choć w tamtej chwili miałam ochotę uciec jak najdalej od niego, od problemów... Ogólnie chciałam uciec przed życiem. Znów przeszła mi przez głowę myśl, że mogłabym skończyć tą męczarnię. Wystarczą jakieś tabletki albo żyletki... może kawałek sznurka. Znów pojawiły sie te myśli samobójcze. Bartek... Tak bardzo mi ciebie brakuje. Ty byś wiedział, jak mnie wesprzeć, jak mnie pocieszyć... Jak wybyic mi z głowy te głupie myśli...
Potrząsnełam głową, odpychając od siebie te ponure myśli. Przypomniałam sobie słowa Bartka, podczas jednej z naszych rozmów: "Samobójstwo jest najgłupszą rzeczą, jaką mogłabyś zrobić. Kiedy chcesz ze sobą skończyć, to znaczy, że chcesz się poddać. A to najgorsze w tym wszystkim. Utrata nadziei i poddanie się."
Wyprostowałam się i wyplątałam z objęć Marcela. Chciałam wejść już do budyknu, kiedy usłyszałam głos Marcela:
- Justyna, czekaj... Proszę, nie zrywaj ze mną kontaktów, ze względu na mojego ojca. Ja... lubie cię. Bardzo cię lubię. I chciałem zapytać... <Marcel tak słodko się jąkał, jak sie denerwował ;)> - Może to nie najlepsza okazja, żeby teraz o to pytać... ale... czy chciałabyś... no wiesz... być moją dziewczyną?

*******************************
Wow, ale miałam wenę... Rozdział pisany po osiemnastce kolegi haha :D Nie wiedziałam, jak zakończyć ten rozdział, pomysły same mi przychodziły, pisałam ten rozdział jednym tchem i powstało takie oto coś :D Trochę dłuższe niż zazwyczaj ^^ Jak Wam się podoba? Komentujcie, nawet jeśli się nie podoba. Krytykujcie, a wezmę Waszą opinię pod uwagę i postaram się nie popełniać więcej takich błędów. ;)

Z Waszych komentarzy pod poprzednim postem wywnioskowałam, że nikt się nie spodziewał, że mężczyzną, na którego wpadła Justyna będzie Facundo Conte ;D Zaskoczyłam Was troszkę? :))) Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was tym, że to nie Bartek, bo do niego mam inne plany ^o^ Zobaczymy, czy Wam sie spodobają.

Pisałyście też, że być może to będzie Aleks... Mam do Was takie pytanie: czy chcecie jeszcze spotkac Alka w tym opowiadaniu? Piszcie w komentarzach, postaram się uwzględnić Wasze prośby i go gdzieś wkręcić :)

Jeżeli znalazłyście tutaj jakieś błędy, to bardzo Was przepraszam, ale mój komputer nadal jest niedysponowany i muszę korzystac z laptopa brata, na którym niestety nie ma Worda :( Nie wiem, czy mój brat jest jakiś zacofany, żeby podstawowego programu tekstowaego nie mieć?! :/ I tak piszę rozdziały w notatniku, gdzie błędów niestety mi nie podkreśla. Najczęście pewnie zamiast "ą" i "ę" piszę przez przypadek "a" i "e", ale czytam rozdział przed wstawieniem i poprawiam te błędy, które zauważę.

A propo laptopa i mojego komputera... Rozwalony komp=brak internetu, niestety... Tak więc zgrałam rozdział przyjaciółce na pendrive'a na poniedziałek, żeby Was nie zawieść, ale niestety, nie chciał jej odtworzyć i nie miałam kiedy przekazać jej drugiego, bo od wtorku siedzę w domu chora :C Jeszcze raz Was przepraszam :*

A tak wogóle, to ten blogspot to jakiś mindfreak :D Sto wyświetleń a dziesięć komentarzy... :D no kto to słyszał? hahahhah :P ale i tak jestem Wam wdzięczna, cieszę się, że coraz więcej osób komentuje mojego bloga :D Oby tak dalej :* Dacie radę skomentować więcej? :) Byłabym bardzo wdzięczna, bo to naprawde motywuje, co zresztą chyba widać :D pod ostatnim postem miałam wiecej kom niż zazwyczaj i widzicie, co powstało :)))) JAki długi ten rozdział :D

Na dziś to tyle ode mnie :D Lajki dla http://www.facebook.com/Jestsiatkarzjestzwyciestwo

Pozdrawiam :*** /Justyna

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ ;D

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 59

Wstałam o 09.00 i po śniadaniu zaczełam szykować się do wyjścia na mecz. Poszłam do łazienki wziąć prysznic. Zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania i weszłam do kabiny. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Nic. Woda nie leci.
- No kurwa, co jest..? - mruknęłam pod nosem, odkrecając tym razem kurek z zimną wodą. Z tego też nie leciała woda. Zaczełam nimi kręcić w jedną i drugą stronę w nadziei, że wreszcie ta przezroczysta, życiodajna ciecz popłynie. Niestety, nie doczekałam się tego. Po chwili zamiast szumu wody usłyszałam dzwonek do drzwi. Owinęłam się ciasno ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Wyjrzałam przez wizjer i na klatce ujrzałam... Szymona. Normalnie, gdyby to był jakiś inny obcy chłopak, nie otwierałabym mu w ręczniku, ale gówno mnie obchodziło, co myśli Szymon i otworzyłam drzwi. Chłopak otworzył usta, ale zaraz potem je zamknął i zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Czego? - zapytałam niezbyt uprzejmie.
- Lubisz paradować po mieszkaniu w skąpych strojach? - zapytał, nadal patrząc na moje odsłonięte od połowy nogi, po czym przeniósł wzrok na moje gołe ramiona.
- Co? - zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się takiego pytania.
- No... jak byłaś u mnie, żebym ściszył muzykę, to miałaś na sobie tylko taką krótką koszulkę, a teraz stoisz w samym ręczniku... Masz coś pod spodem? - zapytał z tym swoim uśmieszkiem. Odruchowo cofnęłam się kawałek, zaciskając mocniej ręce na ręczniku w obawie, aby mi się nie zsunął.
- Miałam brać prysznic, ale usłyszałam dzwonek i przyszłam otworzyć. - odpowiedziałam chłodno.
- Prysznic, powiadasz? - zapytał, unosząc do góry brew. - A masz wodę?
- No własnie nie... - powiedziałam, po czym dostrzegłam w jego ręku duży klucz. - To ty... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Zakręciłem wodę, bo chciałem wymienić uszczelkę. Przyszedłem cię o tym uczciwie poinformować.
- Nie mogłeś wymienić tej pieprzonej uszczelki wczoraj, albo w nocy? - zapytałam zdenerwowana. Przez Szymona mogłam sie spóźnić na mecz Marcela.
- Wczoraj byłem w pracy. - odpowiedział.
- A jak wróciłes?
- Od razu walnąłem się na wyrko. Po za tym, nie byłbym w stanie wymieniać uszczelki po trzeciej w nocy.
- To co ty robisz w piątki wieczorami w pracy? - zapytałam, unosząc do góry brew.
- Jestem DJem, gram w klubie niedaleko stąd. Moze wybierzesz się tam kiedyś ze mną? - zaproponował.
- Z tobą? W życiu. Nie poszłabym z tobą do klubu, gdybyś był ostatnim człowiekmiem na ziemii. A teraz bądź łaskaw odkręcić wodę, bo muszę wziąć prysznic. Jak się przez ciebie spóźnię, to możesz być pewny, że pożałujesz. - powiedziałam zła.
- Spokojnie, o której masz te wyjście? - zapytał.
- O 11.30. miałam wychodzić.
- Dziewczyno, wyluzuj, masz jeszcze dwie godziny.
- Tylko dwie godziny! Masz odkręcić tą wodę, wezmę prysznic, a potem rób sobie, co chcesz! - zawołałam.
- Dobra, za minutę będziesz miała wodę. - powiedział, a ja mruknęłam ciche "Dziękuję" i zamknęłam drzwi. Zanim jednak się domknęły, usłyszałam głos Szymona:
- Masz dwadzieścia minut!
Zdenerwowana na niego weszłam pod prysznic i już po chwili miałam bieżącą wodę. Mogłam się w spokoju uszykować na mecz.
Za piętnascie dwunasta siedziałam na trybunach i patrzyłam na rozrzewających się zawodników. Widziałam na boisku Marcela, który rozciągał się w gronie chłopaków ubranych w takie same stroje jak on. Pomachałam do niego, a on mi odmachał. Jego dwaj koledzy to zauważyli i rółwnież zaczęli machać w moją stronę z uśmiechami na ustach, mówiąc coś do Marcela i śmiejąc się. Ten im coś odpowiedział, dał jednemu sójkę w bok i rozgrzewali się dalej. Po zachowaniu Marcela i tych chłopaków wobec siebie wywnioskowałam, że są to najlepsi kumple Marcela z drużyny, podczas rozgrzewki cały czas się ze sobą trzymali, nie rozdzielali się i dużo ze sobą gadali i żartowali. Podejrzewam jednak, że nie zaprzyjaźnił się z nimi bardzo dobrze, bo przecież mieszka tutaj dość krótko.
O 12.00 zaczął się mecz. Za każdym razem i krzyczałam i cieszyłam się razem z innymi kibicami bełchatowskiej drużyny, kiedy to nasi zdobywali punkty. A jeszcze głośniej krzyczałam <o ile to było możliwe> kiedy sam Marcel trafił do kosza. W końcu przyszłam mu kibicować, a widziałam, jak co i nie raz zerka w moją stronę.
Na szczęście nasi dawali sobie radę i pod koniec meczu prowadzili 24:19. Walka była zacięta, każdy bronił swojego kosza, jednocześnie próbując zdobyć punkt dla swojej drużyny. Pod koniec meczu trener bełchatowian postanowił zrobić dwie zmiany. Z boiska zeszło jakiś dwóch zawodników, a na ich miejsce wszedł jakiś nieznany mi chłopak i... Nie mogłam w to uwierzyć... CO ON TUTAJ ROBIŁ??? Jarek?! Od kiedy on gra w kosza?!
Ogarneła mnie panika. Co, jeśli mnie zauważy i rozpozna? Co, jeśli do mnie podejdzie, zacznie grozić, krzyczeć, wyzywać, jak wtedy...
"Spokojnie, Justyna, tylko spokojnie... Tutaj jest za dużo ludzi, Jarek nie zrobi ci krzywdy... Nawet gdyby spróbował, to Marcel napewno by cię jakoś obronił... Być może znaleźliby się jeszcze jacyś ludzie, którzy próbowaliby zatrzymać rzucającego się na ciebie byłego chłopaka..." - probowałam się jakoś uspokoić, ale niewiele to dawało.
Obserwowałam ruchy Jarka. Jak biegł, kozłujac piłkę i jak szybkim, płynnym kroiem wrzucał ją do kosza przeciwnika. Gdyby tak się na mnie zamachnął..? Rozkwasiłby mi nos jednym uderzeniem... Bałam się go. Nagle wrłóciły wspomnienia wszystkiego tego, co razem przeżyliśmy oraz konsekwencji jego zachowania: najpierw tego, jak byliśmy razem, jak było wspaniale, potem kłótnie z Karoliną, która zawsze mnie przed nim ostrzegała, potem jego zdrady, groźby, prześladowanie, czego konsekwencją był mój wykazd z Alkiem do Serbii, gdzie się tyle wydarzyło... Że też życie musi być takie pojebane...
Mecz skończył się wygraną Bełchatowa. Rodziny, przyjaciele i znajomi zawodników schodzili z trybun, żeby pogratulować im meczów. Ja siedziałam jak wmurowana na swoim siedzeniu. Obserwowałam Jarka, modląc się, żeby tylko mnie nie spostrzegł. Stał tyłem. Podeszła do niego jakaś blondi i pocałowali się długo i przeciągle. Korzystając z jego odwróconej uwagi podeszłam do machającego w moją stronę Marcela, który chciał, żebym podeszła do niego i jego dwóch kolegów. Podbiegłam w ich stronę, żeby jak najszybciej zmniejszyć dystans między nami i oddalić się od Jarka. Nie wiem, jak to się stało, ale w przypływie radości spowodowanej jego wygraną przytuliłam go. Praktycznie wpadłam mu w ramiona, kiedy tak podbiegłam do niego. On wtedy obiął mnie w pasie i uniósł ze śmiechem do góry.
- Gratuluję, to był super mecz. - powiedziałam mu do ucha.
Marcel postawił mnie na ziemiii z uśmiechem na twarzy i powiedział:
- Dzięki, że przyszłaś. Poznaj moich kolegów: Daniel i Adam. Chłopaki, to jest Justyna.
- Hej.
- Miło cię poznać. - przywitali się ze mną z uśmiechami na ustach.
- Świetny mecz, gratuluję wygranej. - powiedziałam, również się uśmiechając.
- Ty jesteś tą koleżanką Marcela, o której tyle gadał? - zapytał Adam, śmiejąc się. Domysliłam się, że robi Marcelowi na złość.
- Oj chyba nie. Co tu o mnie gadać. Chyba tylko na mnie narzekał. - zasmiałam się.
- Jeszcze byś się zdziwiła. - odezwał się Daniel.
- Oj dobra chłopaki, skończcie. - powiedział Marcel znudzonym tonem.
- Nie marudź, próbujemy ci pomóc. - Adam szturchnął Marcela łokciem.
- Pomóc? Pffff... Raczej przeszkodzić i obciachu narobić. - Marcel przewrocił oczami.
- Dobra, spoko, już nas nie ma. - powiedział Daniel i razem z Adamem oddalili się od nas, śmiejąc się.
- Głupki... - Marcel pokręcił z uśmiechem głową, po czym zapytał - Byłaś już kiedyś na meczu koszykówki?
- Nie, ten jest pierwszy. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- I jak wrażenia?
- Super. Ten sport jest nawet, nawet, ci powiem. Ale to nie to samo co siatkówka... - zaśmiałam się.
- Tja, jasne. Nie ma lepszego sportu niż koszykówka.
- Chyba chciałeś powiedzieć, że nie ma gorszego sportu od koszykówki.
Przekomarzaliśmy się jeszcze chwilę, po czym Marcel zakomunikował, że musi iść się przebrać. Chciał, żebym na niego poczekała, ale ja po raz, że obawiałam się spotkania z Jarkiem, po dwa, byłam umówiona na jazdy.
Pożegnaliśmy się i wyszłam z hali. Podczas dpowrotnej drogi do mieszkania prawie biegłam. Kiedy byłam już niedaleko celu, spotkałam pewna osobę. O zgrozo, cóż za ironia losu?! Uciekać przed byłym, który cię prześladował i groził morderstwem i wpaść na fizjoterapeutę, ktory kilka dni temu cię molestował?!
Teraz moja panika sięgnęła zenitu. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Stałam jak wryta, a ten fizjoterapeuta zbliżał się do mnie wolnym krokiem. Świdrował mnie wzrokiem, chyba mnie poznał. Rozejrzałam się gorączkowo, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji, ale nie wpadłam na żaden racjonalny pomysł. Jak na złość, w pobliżu nie widziałam nikogo, oprócz pewnego starszego pana wyprowadzającego swojego jamniczka na spacer.
Opieprzyłam sie w myślach za to, że nie odwróciłam się od razu i nie uciekłam, tylko tak stałam. Postanowiłam iść do przodu i minąć go jak gdyby nigdy nic.
- Kogo ja widzę? - usłyszałam ten jego oblesny głos. Obrzuciłam go niechętnym spojrzeniem i chciałam go minąć, kiedy złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Patrząc mi w oczy, powiedział:
- Co ty myślisz, że ja będe po policji i po sądach jeździł? Nie dam się w nic wciągnąć. Nic wam nie da ta rozprawa. Nikt wam nie uwierzy.
- Taki pan jest pewny? - zapytałam kpiąco. - Prędzej uwierzą nam niż panu. Wszyscy widzieli Olę, jaka była rozstrzęsiona po wizycie u pana. Po za tym, nie uderzyła pana bez powodu.
- Nikt nie uwierzy w to, co mówią jakieś zdziry. A już na pewno nie sąd.
- Co pan powiedział? Zdziry?! Nie jestem żadną zdzirą! To pan jest zboczonym pedofilem, który molestuje młode dziewczyny! - krzyknęłam, ale zaraz tego pożałowałam, bo dostałam od niego siarczysty policzek, a zaraz potem dostałam drugi raz, tylko że trafił mnuie w nos. Gdyby nie to, że nadal trzymał mój nadgarstek w stalowym uscisku, przewróciłabym się pod wpływem mocy, z jaką mnie uderzył. Poczułam ostre pieczenie na policzku, a także ból nosa. Po uderzeniu puścił moją rekę i odszedł, zostawiając mnie stojacą na chodniku, trzymajacą się za piekący policzek i czujacą, jak krople krwi wypływaja z mojego nosa i spływając po ustach i brodzie skapują na moją błękitną koszulkę. Otarłam dłonią krew z twarzy <choć pewnie zamiast ją wytrzeć, to ją tylko rozmazałam> i szybkim krokiem ruszyłam w drogę do swojego mieszkania. Trzymałam rekę przy nosie, żeby krew nie skapywała mi tak obficie na bluzkę, przez co czerwone strugi pojawiły się na moim przedramieniu. Prawie biegłam, trzymając cały czas spuszczoną głowe w dół, by nikt nie widział czerwonego śladu na moim policzku, ale co z tego, jak cała moja ręka była we krwi, a na mojej koszulce widniały czerwone plamy?
- Jezu, dziecko, co ci sie stało? - zapytała jakaś starsza kobieta. Zerknełam na nią, mruknełam ciche "To nic wielkiego... Przewróciłam się... Muszę iść." i odeszłam. Szłam dalej szybkim krokiem. Patrząc w ziemię nie zauważyłam nawet, jak z kawiarni, którą właśnie mijałam, ktoś wychodzi. Wpadłam na niego z impetem, uderzając w tego kogoś głową, zostawiajac na szarym t-shircie z jakimś nadrukiem plamy mojej krwi i znów dzisiejszego dnia byłam bliska upadku. Osoba, z którą się zderzyłam złapała moje ramiona, abym mogła utrzymac równowagę, a ja uniosłam głowę, żeby przeprosić za zderzenie i pobrudzenie koszulki. Kiedy podniosłam wzrok zobaczyłam tylko czyjąś klatkę piersiową. Kiedy spojrzałam wyżej zobaczyłam uśmiechnietą twarz mężczyzny, który nadal trzymał moje ramiona, chroniąc przed upadkiem. Jego mina zrzedła, kiedy zobaczył, w jakim jestem stanie.

************************

Uhuhuhuhuhu :3 mamy kolejny rozdział ;D Jak Wam się podoba? ;) Jak myślicie, na kogo wpadła Justyna? ^^ Huehuehue ciekawa jestem, czy zgadniecie :P

Ten dzień nie był dla naszej bohaterki zbyt udany... spięcie z Szymonem, dowiedziała się, że Jarek gra w tym samym klubie, co Marcel, spotkanie z fizjoterapeutą, które nie zakonczyło się zbyt miło... ;/ I teraz na kogo wpadła? Jak myslicie, kto to taki? ;) Czekam na Wasze komentarze :( Pozdrawiam i zapraszam do polubienia stron:

http://www.facebook.com/Jestsiatkarzjestzwyciestwo
Zapraszam również tu :http://zamarzeniamigoni.blogspot.com/
Buziaki ;**** /Justyna